niedziela, 21 września 2014

ROZDZIAŁ II: Życie jak ocean

Kilka słów ode mnie tym razem na początku :D Wiem że mówiłam, iż ukaże się za tydzień.. no ale skoro znalazłam czas :D
Przed wami kolejny rozdział, który chcę zadedykować mojej przyjaciółce Zuzi "Żużel" :P Tak, też cię kocham!! Rozdział specjalnie dla niej miał się nazywać "X" ale było by to trochę bezsensu... Tak czy owak dziękuję Ci za wsparcie i wszystkich zapraszam do czytania!! Wyszedł mi dość długi... Mam nadzieję, że nie będzie aż tak źle....
___________________________________


Posłałam rozkopane łóżko, ubrałam się i wzięłam plecak do ręki.
- A mamo zapomniałabym... Mamy się opowiedzieć czy jedziemy na tą wycieczkę do Zakop...
- Mówiłam cie, że nie mamy pieniędzy byś gdziekolwiek jechała. Koniec tematu- powiedziała stanowczo i razem z tatą wyszli do pracy. Po chwili wyszła także Ania i zostałam sama. Westchnęłam cicho, ubrałam buty i kurtkę po czym pospieszyłam do szkoły.
- No wreszcie Alicja!! Zaraz się spóźnimy- mówiła Zuzia kiedy tylko pojawiłam się jej na widoku.
- Przepraszam!! Jakoś tak dobrze mi się spało- posłałam jej przepraszający uśmiech. Od razu mnie rozszyfrowała.
- Oho!! Do późna podziwiałaś swój nowy nabytek i ci się Austriacy przyśnili- zaczęła się ze mnie śmiać, tak dobrze mnie znała...- Mam nadzieję, że grzecznie się z nimi bawiłaś- puściła mi oczko na co obie wybuchłyśmy śmiechem i popędziłyśmy pod salę z polskiego.
- Hej dziewczyny! I co? Umiecie na powtórzenie z przerobionych epok?- pytanie kolegi od razu sprowadziło nas na ziemię i z przerażeniem spojrzałam na niego. Zrozumiał, że właśnie mnie oświecił i zaczął się śmiać- no to powodzenia!- rzucił i wszedł do sali.
- Kompletnie zapomniałam.. ale będzie masakra..- powiedziałam do Zuzi.
- Może Duler będzie miał dziś dobry humor i nam odpuści? Ty się i tak nie masz co martwić. Zawsze wszystko umiesz- powiedziała aby mnie pocieszyć, lecz to nie pomogło- Lepiej wymyśl co zrobić, żeby na wycieczkę jechać, bo twoi rodzice pewnie się nie zgodzili co?- nie musiałam nic mówić. Zuzia dobrze wiedziała jak to u nas wygląda.
- Spółdzielnia tempo! Zapraszam do klasy- wołał do nas profesor. Westchnęłam i spojrzałam na przyjaciółkę.
- "Luz w dupie"- powiedziałyśmy jednocześnie i weszłyśmy do sali. Usiadłam w pierwszej ławce i myślałam skąd wziąć pieniądze na wycieczkę. Nawet nie zauważyłam, że Duler mnie obserwuje. Zuzia nagle lekko mnie dźgnęła i zwróciłam uwagę na to co się dzieje.
- Ej ciocia! Nie śpij mi tutaj! No proszę Alicja odpowiedź na pytanie numer 4- powiedział pan Duler i spojrzałam na kartkę. " Czym dla ciebie jest romantyzm?". Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam
- Romantyzm... dla mnie jest głównie epoką...no... coś tam sturm und drug....-usilnie wertowałam informacje w mojej głowie- to był okres burzy i naporu...Tworzył  wtedy Fridrich Schlie...- zamyśliłam się "Jak on miął??"-... Fridrich Schiler.
- Tempo, Tempo!- pospieszał mnie profesor.
- em... w Polsce... ważny moim zdaniem był konflikt Słowackiego z Mał...ickiewiczem... Tak. Juliusz Słowacki konkurował z nim i Adam Małysz był jego rywalem w poezji- powiedziałam dumna z siebie nie zauważając, że znów pomyliłam nazwiska, a Zuzia koło mnie krztusi się ze śmiechu.
- Zaraz biegunki dostanę! Tretetete.. Jaki Małysz? Dobranoc śpij dalej. Proszę wpisać Alicji dwa minusy- wydał polecenie profesor, a ja walnęłam głową w stolik na co Zuzia zareagowała dość głośnym wybuchem śmiechu. Duler od razu zareagował i stała się jego kolejną ofiarą. Chwilę później, gdy obie wyszłyśmy z polskiego z dwoma minusami, nie było nam do śmiechu.
- No bez przesady! Wymieniłam dwóch twórców, a on chciał trzech!- buntowała się- To niesprawiedliwe!
- Daj spokój... Po prostu się przejęzyczyłam...Oh... no Boże! Ten mistrz i ten mistrz! Co prawda jeden poeta a drugi były skoczek... No ale miałam prawo się pomylić- Obie byłyśmy oburzone jawną niesprawiedliwością i obmyślałyśmy plan jakim cudem te minusy odrobić. Jeden minus kasuje dwa plusy, co oznaczało, że jesteśmy cztery plusy "w plecy". Nagle zawołała nas nasza wychowawczyni.
- Zuzia, Alicja podejdźcie tu na chwilę.
- Tak proszę pani?- powiedziałyśmy jednocześnie na co obie się zaśmiałyśmy.
- Chodzi o wycieczkę do Zakopanego. Termin wpłat mija jutro, a wy nadal nie powiedziałyście czy jedziecie. Więc?- zachmurzyłam się od razu..
- Ja... Ja nie jadę- powiedziałam, a pani spojrzała na mnie zdziwiona.
- Dlaczego? Przecież tak się cieszyłaś
- Em... Ja po prostu nie chcę jechać. Nie przepadam za wycieczkami szkolnymi- skłamałam, a pani mi się przyjrzała.
- Rozumiem, że to ostateczna decyzja?- kiwnęłam głową- a Zuzia w takim razie też nie jedzie?- moja przyjaciółka posłała pani przepraszający uśmiech i przytaknęła- Och... Dziewczyny co ja z wami mam! Dobrze wasza wola, a teraz lećcie już na religię.
Przez chwilę szłyśmy w ciszy i weszłyśmy do sali. Naszym oczom ukazał się młody szatyn stojący przy biurku i charakterystycznie dla siebie uderzający o monitor komputera paznokciami. Były one dłuższe niż u większości ludzi gdyż grywał on na gitarze, co jeszcze bardziej sprawiało, iż to stukanie było irytujące, a dla mojej przyjaciółki obleśne. Miał na sobie ciemne jeansy i czarną koszulę, no i oczywiście koloratkę. Był to nasz katecheta, który został wyświęcony dwa lata temu. Widząc nas od razu uśmiechnął się złośliwie i nie omieszkał skomentować naszego spóźnienia.
- No proszę! Moje ulubione uczennice! Już myślałem, że się na mnie pogniewałyście. To był by dla mnie tak okropny ból..- mówiąc to chwycił się teatralnie za serce po czym zaczął się śmiać. Przewróciłyśmy oczami. Strasznie go nie cierpiałyśmy. X. Harny to naszym zdaniem jakaś chodząca pomyłka. Usiadłyśmy do ławki i kompletnie go ignorując zaczęłyśmy rozmawiać.
- No dobra. Wiem co poprawi ci humor!- zaczęła moja przyjaciółka i nagle dostała od X. Harnego mazakiem. Wstrzymała oddech i odwdzięczyła mu się tym samym z czego on się śmiał. Ignorując to kontynuowała dalej.- Pokaż mi to cudeńko!! Wiem, że na pewno je wzięłaś!- zaśmiałam się i sięgnęłam do torby. Wyjęłam z niej średniej wielkości album na zdjęcia.
- Proszę....O, jest tutaj- wręczyłam jej go do rąk i pokazałam to co dla mnie było największym skarbem. Na zdjęciu widniała podobizna mego największego idola- Gregora Schlierenzauera. Oprócz pięknego podpisu pana ze zdjęcia, napisane były jeszcze dwa słowa "Dla Alicji". Widząc autograf na mojej twarzy zagościł uśmiech.
- Jest genialny! Nic dziwnego, że tak się cieszysz! I dopisał dedykacje! Jak słodko!- zachwycała się Zuzia, która cały czas ignorował zaczepki ze strony X podobnie zresztą jak ja. On jednak się nie poddawał i nagle sięgnął po mój najukochańszy album  i zabrał go Zuzi z rąk.
- Co my tu mamy?!- śmiał się kiedy nagle moje wszystkie autografy wyleciały z albumu na ziemię. Tego było już za wiele!! Nawet nie wiem kiedy zerwałam się z krzesła i się na niego rzuciłam. Cała klasa wybuchła śmiechem, a ja odepchnęłam go i zaczęłam zbierać moje skarby. On śmiał się w najlepsze i niby przypadkiem nadepnął na kartkę od mojego idola. Wtedy już kompletnie straciłam nad sobą panowanie i zanim Zuzia zdążyła mnie złapać już okładałam go pięściami. Przyjaciółka usilnie mnie odciągała od mojej ofiary, ale ja tak łatwo nie chciałam odpuścić. Zawsze byłam przewrażliwiona na punkcie moich rzeczy, a co dopiero tak dla mnie cennych więc za zbezczeszczenie autografów miałam ochotę go zabić.
- Poddaje się! Jak chcesz to go zabij- stwierdziła Zuzia i przestał mnie od niego odciągać. Szarpiąc się z nim przewaliliśmy się przez ławkę i razem z meblem upadliśmy na ziemię z głośnym trzaskiem. Zuzia od razu podeszła do mnie i pomogła mi wstać. Rozmasowując rękę, na którą upadłam rzuciłam mojej niedoszłej ofierze wściekłe spojrzenie. A on cały czas się śmiał i sam próbował wstać.
- No i z czego się śmiejesz!! Zaraz go chyba zabiję...- mówiłam trzymając się za rękę.
Do sali wszedł nagle wicedyrektor pan Duler i przebiegł po wszystkich spojrzeniem. Zuzia schyliła się pomogła mi pozbierać autografy, a ksiądz któremu w końcu udało się wstać ustawił ławkę na jej miejscu.
- Czy mogę wiedzieć co tu się wydarzyło?- spytał jak najbardziej poważny i teraz wszyscy spoglądali na mnie i na katechetę.
- Em... uczennica miała mały wypadek. Przewróciła się niezdara- powiedział z uśmiechem. Słysząc to nie dowierzałam, że nie powiedział jak było na prawdę, miał nie powtarzalną okazję utrzeć mi nosa.
- Alicjo czy wszystko w porządku? Od rana jesteś jakaś rozkojarzona.. lepiej niech Zuzia zaprowadzi cię do higienistki.- posłusznie wyszłyśmy z sali i skierowałyśmy się do gabinetu pielęgniarki. Po kilku minutach starsza kobieta już bandażowała mi rękę i wyrażała swą opinię, iż powinien to zobaczyć specjalista- " No nie!! Znów gips?!" pomyślałam i obserwowałam jak pani wychodzi by zadzwonić do moich rodziców.
- Czemu mnie nie powstrzymałaś?- powiedziałam z lekkim wyrzutem do przyjaciółki.
- Chciałam, ale się nie dało! Jakby cię coś opętało! Miałaś tyle siły, że stwierdziłam, iż bezpieczniej będzie się odsunąć i podziwiać widoki- powiedziała i obie wybuchłyśmy śmiechem. Kilkanaście minut później już się żegnałyśmy, gdyż odbierała mnie Ania, by zabrać do szpitala.
- To co biegamy wieczorem??- pytała mnie na odchodnym.
- Nie, wiesz dzisiaj jestem umówiona z Pati- z jakiegoś powodu moje przyjaciółki nie ścierpiały się nawzajem i starałam się, aby nie musiały się męczyć w swoim towarzystwie.
- Ok. To papa!- posłałam jej przyjacielski uśmiech i pomaszerowałam za siostrą.
W szpitalu okazało się na szczęście, że ręka nie jest złamana i mogłam wrócić do domu. Wpadłam tylko na chwilę, gdyż musiałam się spieszyć do szkoły muzycznej. Gram na puzonie już od 4 lat i nawet jakoś se radzę, a mój nauczyciel jest ekstra. Kiedy weszłam po nuty i instrument usłyszałam mamę.
- Skarbie! Pozwól do nas na moment!- spojrzałam na zegarek "oby to było coś krótkiego".
- Co się stało?? Bo wiesz mam za chwilę lekcję, a skoro ręka nie jest złamana to chcę iść.
- Usiądź to coś bardzo ważnego- powiedziała mama i wymieniła się z tatą spojrzeniami. To było dziwne, ale ok... usiadłam grzecznie ciekawa co chcą mi powiedzieć.
- Kochanie wiesz, że nasza sytuacja nie jest kolorowa.... mamy dość sporo długów i nie wyrabiamy z tatą- nie podobało mi się to, co takiego mogą chcieć mi powiedzieć. Zaczynałam się martwić....
- No tak wiem, ale co z tego?
- Nie przerywaj mi proszę. Nie wiem jak ci to powiedzieć...- mama spojrzała na tatę, który jedynie wzruszył ramionami- masz.... zobacz- powiedziała i wręczyła mi jakieś papierki... Spojrzałam na nią zdziwiona i zaczęłam się im przyglądać. Mama wręczyła mi kupon Lotto i wyniki. Spojrzałam na rodziców, którzy uśmiechali się od ucha do ucha. Zaczęłam sprawdzać numerek po numerku......
- Matko Boska!! Wygraliście! Trafiliście szóstkę!!!- nie mogłam w to uwierzyć. W rękach trzymałam właśnie rozwiązanie naszych wszystkich problemów! Nie mogłam wytrzymać i rzuciłam się im na szyję, ocierając łzę szczęścia. Cieszyliśmy się razem jeszcze chwilę, aż w końcu poszłam na zajęcia. Pan sam nie pamiętał kiedy ostatni raz byłam tak uśmiechnięta. Ręka co prawda nie pozwoliła mi pograć, ale z przyjemnością spędziliśmy ponad godzinę na zwykłej rozmowie. Mój nauczyciel był nie zwykłym człowiekiem i zawsze cieszył się, kiedy ja opowiadałam mu co u mnie. Wspaniale się z nim spędzało czas. Musiałam jednak iść na pozostałe lekcje, które minęły mi bardzo szybko i z wielkim uśmiechem wracałam do domu.  Tam ku memu zdziwieniu wszyscy siedzieli w pokoju rodziców i rozmawiali bardzo cicho. Kiedy weszłam do mieszkania usłyszałam
- Już wróciła... ty jej to powiedź...- oznajmił tata.
- Hej.. a wy co tak siedzicie jak na pogrzebie? Już się nie cieszycie?- Ania spojrzałam na mnie jakoś tak dziwnie... jej wyraz twarzy był nieprzenikniony.
- Lepiej usiądź rodzice muszą ci coś powiedzieć.- spojrzałam na wszystkich i usiadłam nie zdejmując butów.
- Skarbie... wiesz, że cię kochamy prawda- "oho.. takie pytanie nie wróży nic dobrego"mama nie czekała na odpowiedź i ciągła dalej.- Jesteś dla nas najważniejsza i twoje dobro też. Dlatego chcemy ci to powiedzieć jak najwcześniej, abyś miała czas na pożegnania...Wyprowadzamy się.- mama obserwowała moją reakcję, lecz ja nic nie powiedziałam. Czekałam na coś więcej.- Przeprowadzimy się niedaleko....niedaleko Zakopanego.- kiedy to usłyszałam chciałam coś powiedzieć ale tata mi nie pozwolił.
- Wiemy, że nie jesteś zadowolona, ale tak będzie lepiej dla wszystkich. Zaczniemy nowy rozdział w życiu, a ty będziesz mieszkać w swych upragnionych górach
- NIE! Nie zgadzam się!- protestowałam.
- Nie pytamy cię o zdanie tylko informujemy, że tak będzie i już. Podjęliśmy decyzję...
- Ale... co z moją szkołą muzyczną? Co z moimi przyjaciółmi....- poczułam, że po moich policzkach spływają łzy...- i wy wmawiacie mi, że mnie kochacie?! Okłamujecie mnie!! Macie to gdzieś! To co ja czuję się nie liczy!
- Nie mów do nas takim tonem!- zagrzmiał na mnie tata. Spojrzałam na nich po raz kolejny... nie mogłam w to uwierzyć...jeszcze kilka godzin temu płakałam ze szczęścia, że w końcu będzie dobrze, a teraz dowiaduję się, iż oni chcą zabrać mi wszystko co miałam
- Obiecałaś!! Obiecałaś mi mamo, że będzie dobrze!!! Obiecałaś...- nie mogłam na nich dłużej patrzeć zerwałam się z miejsca i wybiegłam z domu. Biegłam przed siebie. Chciałam uciec jak najdalej... Nawet nie zauważyłam, że zaczęła się śnieżyca... zapomniałam kurtki, a mamy grudzień... Wbiegłam do starego budynku przeznaczonego do rozbiórki stojącego kilka kilometrów od mojego domu.  Swego czasu często tu przebywałam. Usiadłam na ziemi wtulając głowę między kolana i płakałam. Tyle marzeń w moim życiu zniszczyli odbierając mi po kolei wszystko co miałam... teraz kiedy wszystko miało się ułożyć odbierają mi wszystko co mi jeszcze pozostało i chcą mnie pocieszyć mówiąc "spełnisz swoje marzenie o mieszkaniu w górach"....Zaczęło się robić na prawdę zimno i pomału traciłam czucie w palcach. Podniosłam wzrok i zauważyłam leżący na ziemi scyzoryk, który kiedyś tu zostawiłam. "Jak umrę przynajmniej nikt nie będzie żałował..." pomyślałam. Sięgnęłam po niego i bez dłuższego zastanowienia zaczęłam nim przejeżdżać po moim przed ramieniu. Po chwili miałam kilka, dość mocno krwawiących miejsc...Zaczęłam płakać jeszcze bardziej...
- Nikt za mną nie wybiegł!....Nikt... Tak po prostu pozwolili mi wybiec... nawet mnie nie zatrzymali..- powiedziałam przez łzy- Nie daj się Alicja oszukać....Jesteś zwyczajnym tchórzem, który wszystkim przeszkadza...
Wiedziałam co zrobić, aby zwiększyć swoje szanse na upragnioną śmierć. Wystarczyło cięcia poprowadzić wzdłuż, aby uniemożliwić zszycie ran i zatamowanie krwawienia. Przyłożyłam scyzoryk do ręki...
- Wystarczy tylko pociągnąć cięcie- powiedziałam do siebie.
- Nie!!! Odłóż to!!- usłyszałam znany mi głos i spojrzałam na mężczyznę, który teraz stał kilka metrów ode mnie- proszę...


____________________
Jeszcze kilka słów ode mnie... to koniec rozdziału. Mam nadzieję, że nie jest taki zły... Będę wdzięczna za wasze komentarze. Następny rozdział najwcześniej w czwartek. To do następnego!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz