wtorek, 5 maja 2015

ROZDZIAŁ XXXIII: Spokój zasługujący na "Oscar' a"

Rozłączywszy się, od razu przekazałam Kubie smutne wieści. Oczywiście zaczął mnie przekonywać, że Gregor na pewno tak łatwo się nie podda, gdyż teraz to on ma dla kogo walczyć. Bardzo chciałam w to wierzyć... Od razu w mojej głowie zrodził się pewien pomysł i nie czekając dłużej zamierzałam się nim podzielić z Kubą.
- Kuba... Co myślisz o tym, żebym pojechała do Austrii?
- Ally... Wiem, że się o niego martwisz, ale nie sądzę, by to był dobry pomysł- powiedział z smutnym wyrazem twarzy- Jeśli naprawdę chcesz znać moje zdanie to jestem temu przeciwny... Nie gniewaj się.
- Nie gniewam- powiedziałam z bladym uśmiechem- Masz rację, to zły pomysł...- stwierdziłam i spróbowałam zająć się czymś innym.  To jednak wcale nie było takie łatwe. Chodziłam po domu, tam i z powrotem... bez celu, próbując przypomnieć sobie coś zabawnego, żeby nie myśleć ciągle o tym co się dzieje w Austrii. Zajęłam się sprzątaniem, ale i to nie pozwoliło mi myśleć o czymś innym. To naprawdę nie było takie proste, gdyż wszystko po kolei sprowadzało się do tego, że Gregor leży w szpitalu i walczy o życie. "On by to dla mnie zrobił.... zawsze powtarzał, że gdy będę go potrzebować, to rzuci wszystko i przyjedzie... Jestem mu coś winna... Tyle razy mi pomógł...". Nie zastanawiając się dłużej wzięłam torbę i zaczęłam pakować najważniejsze rzeczy. W pewnym momencie do sypialni wszedł Kuba razem z Amelką.
- Co ty robisz?- spytał, bawiąc się z nią.
- Pakuję się...- powiedziałam, modląc się o to, by nie wybuchła kolejna kłótnia.
- Przecież powiedziałam, że jestem przeciwko temu, żebyś jechała...
- Nie możesz mi zabronić- zauważyłam nie przestając pakowania. Kuba wyszedł z pokoju i wrócił dopiero po dłuższym czasie. Domyśliłam się, że położył ją spać, aby w razie czego nie była przy naszej kłótni.
- Nie możesz jechać... Co z Amelką?- spytał spokojnie.
- Jedzie ze mną.
- Chyba sobie żartujesz. Nie zgadzam się- powiedział trochę ostrzej, co nie wróżyło niczego dobrego.
- Kuba o co ci chodzi?
- O to, że nie chcę byś jechała. Czemu chcesz jechać?
- Bo Gregor to mój przyjaciel...- przypomniałam mu- Kuba z dnia nadzień jest z nim co raz gorzej!
- No i? Pojedziesz potrzymać go za rękę? Ma tą swoją Gabriele, po co mu jeszcze ty?- spojrzałam na niego oburzona.
- Czy ty potrafisz zrozumieć, że on jest dla mnie jak brat?
- Ale to ja jestem twoim mężem- przypomniał mi pokazując obrączkę na swoim palcu- a tak właściwie to gdzie twoja obrączka?- spytał zauważywszy jej brak- Co ona już nic dla ciebie nie znaczy?- wzięłam głęboki oddech.
- Kuba proszę cię. Nie zaczynaj ok?- powiedziałam spokojnie-Mam obrączkę w kieszeni, bo przed chwilą myłam naczynia jakbyś tak nie zauważył- dodałam i założyłam ją- A wracając do tematu, to wiem, że nim jesteś. Kuba kocham cię, dlatego za ciebie wyszłam, ale chcę przy nim być... Naprawdę jesteś aż tak zazdrosny, że tego nie rozumiesz?- spytałam smutno.
- O mnie się tak nie martwisz...
- Ale ty nie umierasz- zauważyłam smutno.
- Tak w sumie, to z każdą minutą jestem co raz bliższy śmierci. Ally... Ja mam zawody i to tutaj w Polsce, jutro jakbyś nie pamiętała mam urodziny, a ty chcesz jechać do Austrii?- przewróciłam oczami i wróciłam do pakowania.- Cholera no.... Nic do ciebie nie dociera? Nie chcę byś do niego jechała. Nie zgadzam się i koniec kropka!
- I co?! Karzesz mi wybrać?! Ty czy on?!
- A nawet jeśli to chyba wybór jest prosty- stwierdził. Byłam wściekła. Najchętniej to bym mu przyłożyła i wyszła by nie musieć na niego patrzeć.- Nie karzę ci wybierać...ale jak mam nie być zazdrosny, skoro jeden byle telefon wystarczy byś chciała jechać tyle kilometrów i przy okazji jeszcze wywieźć Amelkę.
- To jedź z nami. Co to za problem?
- Po pierwsze dobrze wiesz, że nie mogę, a po drugie niby po co? - spojrzałam na niego nie dowierzając.
- Po co?! Bo podobno jesteście kumplami! Czy ty słuchałeś tego, co do ciebie mówiłam? On umiera!- powiedziałam zrozpaczona i poczułam, jak po moich policzkach spływają łzy- Chcę przy nim być... On tyle zrobił dla mnie... Jeśli już nic innego nie mogę zrobić, to chcę przy nim po prostu być... i w razie czego móc się pożegnać.- usiadłam na łóżku załamana i się rozpłakałam. Po chwili poczułam, jak mnie przytula.
- Przepraszam...- szepnął smutno-  Za moją reakcję, nie powinien był...Wiem, że jest dla ciebie ważny... ale jak ty to sobie wyobrażasz?- spytał spokojnie- Pomyśl racjonalnie.... Chcesz jechać z nią do Austrii?- westchnęłam cicho i się w niego wtuliłam.
- Z nim jest co raz gorzej... Jest w szpitalu... A co jeśli on..,
- Uspokój się- poprosił- Nie możesz tracić nadziei. To że trafił do szpitala, nie jest równoznaczne z tym, że umrze,
- Ale jest źle.... Kuba, lekarz dał mu pół roku życia..... a to było 10 miesięcy temu...- powiedziałam zrozpaczona- Leczenie nie będzie przedłużać mu życia w nieskończoność...
- Czyli od razu zakładasz, że umrze? Ally... Jeśli na prawdę musisz jechać... to jedź, ale bez Amelii- poprosił.
- I jak ty to sobie wyobrażasz?  Mam ją zostawić pod czyją opieką?- westchnęłam zrezygnowana- Nie pojadę... A w dodatku masz rację... Jutro masz urodziny i chcę spędzić ten dzień z tobą...
- Mówię poważnie. Jedź zaopiekuję się małą, a moja mama na pewno mi pomoże. Amelia będzie pod dobrą opieką.- powiedział z uśmiechem- A urodzinami się nie przejmuj, w końcu mam je co roku.
- Nie... To głupie.... Zostanę w domu i ci pokibicuje... Spędzę z tobą urodziny- powiedziałam smutno.
- Twój wybór... To może zadzwoń do nich i spytaj, jak wygląda sytuacja. Może akurat już czuje się lepiej...- zaproponował. Byłam zła, ale do końca nawet nie wiedziałam na kogo. Usiadłam w salonie i zadzwoniłam do Lucasa, ale to co usłyszałam wcale nie było budujące... Lekarze podjęli decyzje, że aby mieć szanse go wyleczyć, wprowadzą go w stan śpiączki farmakologicznej. Swą decyzję argumentowali tym, że jego organizm jest już zanadto obciążony chemią i innymi lekami i w momencie, kiedy do tego jeszcze doszło silne zapalenie płuc to serce odmówiło posłuszeństwa i zastrajkowało, a biorąc pod uwagę, że bez leczenia jego stan będzie się jedynie pogarszał, to takie incydenty się powtórzą, aż w końcu nie uda im się go zmusić do pracy, więc aby mieć jakiekolwiek szanse, zniwelują prace organizm do minimum i wdrążą leczenie. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, co teraz czuje Gabriela, Lucas, rodzice Gregora... Jego młodszy brat, gdy powtarzał słowa lekarza z trudem się nie rozpłakał... a przynajmniej twierdził, że do tego nie doszło. Podziękowałam mu za wiadomości i postanowiłam, go nie męczyć już dłużej. Tak jak obiecałam Kubie, razem z Amelką dzielnie mu kibicowałyśmy. Podczas ostatniego konkursu na polskiej ziemi mała co chwilę zaczynała nawijać jak katarynka. Cieszyłam się, że tak dobrze się rozwija i razem z Kubą robiliśmy wszystko, by tylko pomóc jej w nauce. W pewnym momencie Ewa, która przyszła kibicować Kamilowi, zaczęła się śmiać, że ona po prostu zaklina zawodników. Gdy zobaczyła Kubę zareagowała głośnym piskiem radości i znów zaczęła gaworzyć.
- Jaka ona urocza!- powiedzieli razem Kubacki i Ziobro. Zaczęłam się śmiać i z radością oglądałam, jak skoczył brunet. Przy jego nazwisku pojawiła się jedynka, na co on od razu się uśmiechnął i zszedł ze skoczni. Pierwsza pozycja oznaczała, że w najgorszym wypadku po pierwszej serii, będzie dziewiąty. Przebrawszy się od razu podszedł do nas i dawszy mi całusa, wziął Amelkę na ręce.
- Widziałaś jak tata skoczył? Fajnie co nie?- zapytał z uśmiechem, a ona zareagowała melodyjnym śmiechem. Postał z nami przez dłuższy czas i razem obserwowaliśmy kolejnych zawodników.
- Jakież słodkości!- zawołał Kraft i pomachał mi- Toż to na pewno jak nic Księżniczka Amelia! Boże jaka ja już jestem duża, a jaka ładna!- zaczął do niej nawijać i bez pytania, wziął ją na ręce. Mała co prawda nie zareagowała od razu płaczem, ale bez trudu Stefan zauważył na jej twarzy grymas i oddał ją Kubie.- Jest naprawdę przesłodka- powiedział z uśmiechem- Ej mała, a nie załatwiłabyś tak z tatą, by w drugiej serii skoczył gorzej? Widzisz, ja bardzo lubię żółty i chciałbym o taką koszulkę- powiedział wskazując na plastron lidera, który w obecnej chwili dzierżył Kamil- ale aby ją mieć to musiałbym być na podium, wiesz? A twój tatuś coś pokrzyżował mi plany...- poskarżył się jej. "Chwila... to który jest Kuba?" Spojrzałam na wyniki i aż mnie zatkało. Był drugi! Jedynie Peter Prevc go wyprzedzał, a trzeci był Severin Freund, a za nimi Kamil i Stefan.- To jak... idziesz na to? Załatwiasz z tatusiem, by skoczył gorzej ode mnie, ale lepiej od niego- powiedział, wskazując na Kamila- a ja ci kupuję ogromnego futrzanego miśka. To jak?- spytał z uśmiechem i zabawnie poruszył brwiami, a my wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
- Ty już tak Stefan nie kombinuj!- zaczęłam się śmiać.
- Nie przekupisz jej za nic- powiedział Kamil z uśmiechem- Ona trzyma się swoich i kibicuje wujkowi-stwierdził dumnie-... no i czasami też tacie- dodał, na co Stefan zaczął się śmiać.
- Zacznijmy może od tego, że ona jest Polką i z łaski swej nie szwargocz jej po niemiecku- zaśmiał się Kuba i nawet Stefan uznał to za słuszną uwagę. Czy chcieli czy nie, w końcu musieli nas opuścić i przygotować się do kolejnego skoku. Gdy doczekałyśmy się Marinusa Krausa, który po pierwszej serii był 10, Amelka już zasypiała, a gdy skakała ostatnia 3 spała w najlepsze. Nie obudził jej nawet mój wybuch radości, gdy się okazało, że Kuba stanął na drugim stopniu podium. Pierwszy był Peter, który utrzymał przewagę, a trzeci byli ex aequo Kamil i Stefan, przez co ten drugi był nie pocieszony i tak jego plan, by odebrać Kamilowi plastron lidera się nie powiódł. W żadnym z konkursów nie udało mu się na tyle go wyprzedzić i Kamil "deptał mu po piętach". Skończyło się tak, że wyjeżdżał z stratą paru punktów. Niby nic, a jednak tak trudno było mu je odrobić. W każdym razie konkursy na naszej ziemi poszły bardzo pomyślnie dla Kuby, który w Szczyrku był siódmy, w Wiśle piąty, no a w Zakopanem był drugi! Następnym przystankiem było Oslo i znów zostałyśmy z Amelką same. Byłyśmy akurat na spacerku, gdy usłyszałam dźwięk mojego telefonu.- Hej Ally... Prosiłaś, aby zadzwonić jak coś się zmieni. Masz teraz chwile?- spytał smutnym i zmęczonym głosem.
- Hej Lucas....  No pewnie że mam. I co? Jak on się ma?
- Jak się ma? No... Podobno lepiej. Wybudzili go i oddycha samodzielnie, więc odłączyli go od respiratora, czy jakkolwiek to się zwie, no i już nie gorączkuje... Co prawda wygląda jak trup... i to nawet nie jak żywy trup, ale jest lepiej- zapewnił mnie.- Poczekaj chwilę... .- powiedział i a ja od razu odpowiedziałam, że nie ma problemu. Było lepiej i to był dobry znak. Po dłuższej chwili usłyszałam szelest i mój rozmówca wrócił- Już. Jeśli chcesz to ci go dam...
- Nie będę go męczyć...- zaczęłam ale on mnie już nie słuchał.
-  To ci go daje- powiedział i usłyszałam jak przekazuje telefon.
- Cześć Alicja. Co tam?- spytał cicho głos mego przyjaciela. Był słaby i gdyby nie to, że wokół mnie panowała cisza, a i u niego tak samo, to bym go nie słyszała na tyle, by zrozumieć, co mówi.
 - Hej... U nas po staremu, a jak ty się czujesz? Na pewno masz siłę, rozmawiać?- spytałam z troską słysząc, jak ciężko mu się oddycha.
- Tak...- wybełkotał- Lepiej... Wszyscy dramatyzujecie...- poskarżył się- Trochę mi przykro, że Theo ma zakaz odwiedzania mnie...- usłyszałam, że dostał ataku kaszlu, który za nic nie chciał odpuścić.
- Gregor nie chcę cię męczyć...
- Cicho tam, to ja chciałem rozmawiać...-zaśmiał się słabym głosem- A kończąc mą myśl, to rozumiem z jednej strony intencje tego zakazu. A powiedz co u Amelki?
- Jest strasznie żywym szkrabem i wszystkich po kolei zaczepia. A no i gada jak najęta- zaśmiałam się.
- Poważnie? A dasz mi ją do telefonu?- spytał trochę bardziej ożywiony. Zaśmiałam się i przyłożyłam jej telefon.
- Amelka wujek koniecznie chce z tobą rozmawiać- powiedziałam i z uśmiechem obserwowałam jak mała z zainteresowaniem nasłuchuje, a po chwili uśmiechnęła się uroczo i  zaczęła słodko gaworzyć. Zabrałam jej telefon i wróciłam do niego.- Zadowolony?- zaśmiałam się, gdy przytaknął, ale bardzo szybko ponownie się zasępiłam, gdyż znów zaczął kaszleć. Usłyszałam jakiś damski głos.
-Gabriela mi mówi, że mam kończyć... Dam ci jeszcze ją, ale nie martw się i wyściskaj ode mnie Amelkę- poprosił zmaltretowanym głosem.
- Przepraszam cię, ale im dłużej mówi tym jest gorzej. Chociaż naprawdę jest już lepiej.
- Spoko, nie ma problemu. Czemu Theodor nie może go odwiedzać?
- Bo chodzi do przedszkola i znosi mu zarazki.... Nie powinnam zgadzać się, aby tak często razem przebywali.... To zbyt ryzykowne... a zwłaszcza teraz...
- Rozumiem, co tobą kieruje, ale nie karz ich za to, że Gregor jest chory.... Tak wiem. Łatwo się gada... Nie ważne z resztą.... "A zwłaszcza teraz"? Masz coś konkretnego na myśli?- westchnęła cicho.
- Jego lekarz prowadzący chce podjąć ostatnią próbę, walki z nowotworem...
- Co to znaczy ostatnią?!- spytałam od razu i usłyszałam, jak pomału zaczyna się rozklejać. Wzięła głęboki oddech.
- Lekarz stwierdził, że to cud, iż on nadal żyje... powtarzał to już kilkukrotnie. Chemioterapia nie przynosi żadnej poprawy... Jeżeli tym razem nie będzie efektów...- zacięła się. "To po prostu pomogą mu godnie odejść...." Poczułam pod powiekami łzy.
- On wie?- spytałam smutno.
- Tak... Zna postanowienia lekarza... Próbował przekonać go, aby jakby co nie zaprzestawać terapii.... Ale lekarz uważa, że tak będzie najlepiej... Podobno przeanalizował różne przypadki z całego świata i innowacyjne sposoby leczenia. Opracował jeszcze jedną strategię, a jeśli ona nie odniesie sukcesu... To uważają, że pozostaje jedynie leczenie paliatywne...- "leczenie paliatywne".... nawet ładnie brzmi, szkoda jedynie, że to z leczeniem niewiele ma wspólnego i jest stosowane u pacjentów w stanie terminalnym. Najprościej mówiąc u osób, u których nie ma już szans na powrót do zdrowia i są umierający, to "leczenie" to nic innego jak zapewnienie godnej śmierci.
- I jak on się trzyma?- spytałam smutno.
- Nie wiem... Zachowuje się dziwnie... Jakby tej rozmowy nie było... Lucas się załamał, jego rodzice się załamali.... Ja nie mam pojęcia co robić... - zaczęła płakać- A on... zachowuje się, jakby wszystko było ok... Śmieje się... żartuje sobie... To dobrze... ale z drugiej strony to bynajmniej dziwne...
- Spokojnie... może po prostu.... wierzy, że się uda i nie martwi się na zapas- stwierdziłam, sama w to nie dowierzając.  Poprzednie próby nic nie dały, lekarz znajduje już ostatni sposób, a on jest spokojny? To nie możliwe i obie o tym dobrze wiedziałyśmy. Nie rozmawiałyśmy dłużej, a ja od razu wróciłam do domu. Gdy Kuba wrócił z zawodów przekazałam mu wieści. Strasznie się zasępił i zmartwił tą sytuacją. Jeszcze tego samego dnia przyszedł, by ze mną porozmawiać.
- Nie pojadę na zawody do Ałmat  i zostanę w domu z Amelką. Jedź do niego na parę dni- powiedział, a ja spojrzałam na niego zaskoczona.
- Co ty wymyśliłeś? Nigdzie nie jadę, już o tym gadaliśmy- przypomniałam mu.
- Tak, ale wtedy zawody były u nas... no i inaczej prezentowała się ta sytuacja... Ally... Przepraszam za tamto. To nie było fair.- powiedział, smutno na mnie spoglądając- Przecież chcesz jechać... To nie będzie problem- uśmiechnął się lekko, a ja bez słowa go przytuliłam.
- Dziękuję-powiedziałam i pocałowałam go czule. Koszmarnie zaczęłam się denerwować, że to zły pomysł zostawiać ich samych, ale Kuba wprawie się na mnie obraził, że w niego nie wierzę. No ale jak miałam być spokojna zostawiając ich samych? Wiedziałam, że Kuba jest dobrym ojcem, ale jakoś nie uśmiechało mi się zostawianie go samego. Swymi obawami podzieliłam się z panią Małgosią, która od razu zrozumiała o co mi chodzi. On tyle czasu spędzał w domu, że aż szkoda gadać. Prawda potrafił ją przewinąć, położyć spać... ale zajmowanie się dzieckiem przez kilka dni, a spędzanie z nim kilku godzin w tygodniu to nie to samo. Nie miałam o to do niego żadnych pretensji, przecież wiedziałam jak wygląda życie z skoczkiem narciarskim, ale sprawiało, że bałam się trochę, że coś się stanie. Pani Małgosia obiecała mi, że weźmie sprawy w swoje ręce i tak to rozegra, żeby mieć ich na oku, ale żeby Kuba się nie zorientował, że to tak specjalnie. Nie miałam pojęcia, jak ona to sobie wyobraża, ale w nią wierzyłam. Z lotniska odebrał mnie Lucas i zabrał do domu Gregora.
- Ally!- usłyszałam wesoły chłopięcy głosik i mały blondynek przybiegł mnie powitać.
- Hej Theodor- powiedziałam z uśmiechem.- Sam siedzisz?- zdziwiłam się.
- Teraz już nie... Alicja, a czy ty pójdziesz do taty?- spytał z smutkiem.
- Ma na myśli Gregora oczywiście- podpowiedział mi Lucas.
- Ok... Tak, wybieram się do niego, a czemu pytasz?- mały pobiegł gdzieś, a gdy wrócił miał coś ze sobą.
- Mama powiedziała, że nie mogę się z nim widywać... ale tata prawie co dziennie dzwoni, wiesz... I zrobiłem mu prezent! Na jego urodziny nic mu nie dałem, ale teraz już mam coś dla niego... Mieliśmy spędzić je razem... Bo ja mam swoje urodziny dwa dni po nim i obiecał, że pójdziemy na gokarty...- powiedział smutny- Ja wiem, że tata też żałuję, że się nie udało i na pewno jak tylko będzie zdrowy to pójdziemy- powiedział z lekkim uśmiechem. Stało przede mną sześcioletnie dziecko, które z utęsknieniem czekało na ojca, nawet nie będąc świadome, że istnieje taka możliwość, iż już go nie zobaczy..."Ally ogarnij się!" rozkazałam sobie, by się nie rozpłakać. "On wyzdrowieje... Na pewno.." Wzięłam głęboki oddech i lekko go poczochrałam.
- Przekażę mu, obiecuję- powiedziałam i odsunąwszy od siebie te dołujące myśli zaczęłam zastanawiać się, od kiedy mały mówi do niego tato. Godzinę później już byłam w klinice. Theodor został z dziadkiem, a ja razem z Lucasem udaliśmy się w odwiedziny. Wyglądał dość marnie i miał podłączoną kroplówkę. Siedział na łóżku oparty o podniesiony podgłówek i grał sobie w szachy. Gabriela wykonała kolejny ruch, na co Gregor jęknął zawiedziony, a ona zaczęła się śmiać.
- Dwanaście do zera! To co, chcesz jeszcze raz?- spytała z lekkim uśmiechem zbierając pionki.
- Nie... Poddaje się.- stwierdził z bladym uśmiechem i odłożył szachy na szafeczkę, przy okazji zauważając mnie i Lucasa- Od dawna tu stoicie?
- Na tyle długo, aby wiedzieć, że przegrałeś już 12 razy na 12 partii- zaśmiał się jego brat i weszliśmy do środka.
- Hej Alicja!- powiedział i pomachał mi- Wybacz, ale nikomu nie wolno się do mnie zbliżać za nadto, więc nie mogę cię przytulić- powiedział smutno.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę! Nic się nie stało, przecież to nie jest jakiś obowiązek. I co... Naprawdę nikt nie może się zbliżać?- spytałam przysiadając na krześle, które podał mi Lucas.
- Totalnie nikt, no oprócz lekarzy, którzy muszą go zbadać itp...Nawet Gabriela ma zakaz i musi trzymać się z daleka. Dostała "dyspensę" tylko i wyłącznie na ślub- oświadczył, a ja spojrzałam na nich z nieukrywanym szokiem.
- Na...co?! Ślub? Jaki ślub? Czemu ja nic nic wiem?
- No bo jakoś nie było kiedy- powiedział z bladym uśmiechem mój przyjaciel.
- Nasza decyzja była dość spontaniczna... Było tragicznie, nie wiemy co będzie dalej, a dziwnym zbiegiem okoliczności w klinice był ksiądz.- powiedziała z lekkim uśmiechem i oboje wzruszyli ramionami.
- Dokładnie... A w dodatku rozmawialiśmy już o ślubie kilka razy... i powiedziałem, że chciałbym wziąć ślub zanim umrę, więc się zlitowała dopiero, gdy było naprawdę blisko- zaśmiał się, a ona rzuciła mu oburzone spojrzenie.
- Ja ci dam "zlitowała"! Chciałam za ciebie wyjść to nie, bo ty chcesz dobrze na zdjęciach wyglądać, a potem sam się przestraszył i Lucasa za księdzem posłał- przypomniała mu, na co on uśmiechnął się szerzej.
- Przestraszył.... To za dużo powiedziane... Zmartwiłem się tylko- odparł.
- Tak czy inaczej moje gratulacje, a to że nikt mi nic nie powiedział to chyba wybaczam...- podziękowali, a mnie wtedy oświeciło, że mam przesyłkę dla niego- Byłabym zapomniała. Theo prosił, by ci to dać- powiedziałam i wyjąwszy prezent, wręczyłam mu go.
- O jej! Dziękuję...- powiedział i zaczął odpakowywać. Mały jednak cały pakunek owinął szczelnie taśmą klejącą i to wcale nie było takie łatwe. Lucas poszedł znaleźć nożyczki i rozciął delikatnie opakowanie. W środku znajdowała się laurka i miś. Lucas wziął od razu miśka i zaczął się nim bawić.
- Jaki fajny!- zaśmiał się. Spojrzałam na jego brata, który z uśmiechem oglądał ręcznie zrobioną kartkę. Szybko otarł łezkę.- Masz twego misia, co tam masz w tej laurce?- spytał, podając mu pluszaka.
-" Dla najlepszego taty na świecie. Pierwszy jest Twój, bo mam go dzięki Tobie. Teraz niech on da ci siłę. Wracaj do zdrowia, bo za tobą tęsknie. Theo"- przeczytał z uśmiechem i wziąwszy misia zdjął z jego szyi medal- Nie wiedziałem, że był na zawodach... Obiecałem że z nim pójdę...- powiedział ze smutkiem.
- Theodor przecież wie, że nie miałeś jak- westchnęła cicho, ale to nie poprawiło mu humoru- Właśnie dlatego ci nie mówiłam... Nie masz czym się przejmować.- zapewniła go.
- To jego pierwszy medal?- spytałam, a Gregor pokiwał głową.
- Zanim trafiłem do szpitala jeszcze żadnego nie miał, więc musi być pierwszy.... Bardzo żałuję, że nie mogłem z nim tam być...
- Daj spokój. I tak Theo za każdym razem, gdy o nim mówi, to podkreślał, że zdobył go dzięki tobie i dla ciebie. Codziennie siedziałeś z nim i tłumaczyłeś coś... jakieś ćwiczenia z nim robiłeś i jest w 100% pewien, że to dzięki tobie go zdobył.
- To urocze, że ci go daje- powiedziałam z uśmiechem, a Gregor wziął głęboki oddech i zawiesiwszy z powrotem medal na szyi misia postawił go na szafeczce. Chociaż prezent z całą pewnością go ucieszył i wzruszył, przez calutki dzień był strasznie markotny. Późnym popołudniem Gabriela wyszła na jakiś czas i po wprawie godzinie wróciła, lecz nie sama. Razem z nią w odwiedzin przyszedł mały blondynek.
- Theodor!- ucieszył się na jego widok i kompletnie zapominając o zakazie lekarzy, nie dość że go przytulił to posadził na swoim łóżku, a mały od razu się w niego wtulił- Dziękuję szkrabie za prezent. Jest wspaniały i należą ci się spore gratulacje.
- Nie masz za co dziękować. Zdobyłem go dla ciebie, żebyś wyzdrowiał.- powiedział i na polecenie mamy zszedł z łóżka. Gregor posmutniał trochę, co nie uszło uwadze Theodora- Nie chciałem zrobić ci przykrości!- powiedział smutno.
- Nie zrobiłeś, wręcz przeciwnie zrobiłeś mi dużą przyjemność... No to opowiadaj jak tam było na tych zawodach.- poprosił z bladym uśmiechem, a mały grzecznie zaczął opowiadać wszystko z największymi szczegółami. Po godzinie razem z Lucasem zabraliśmy go do domu. Mały bardzo się cieszył, że mógł go odwiedzić i trudno było go przekonać, aby zechciał swą wizytę zakończył. W końcu jednak się zgodził. Przez kolejne dni odwiedzałam go codziennie, ale Theodor niestety nie. Jakby nie było trwał rok szkolny i musiał chodzić do przedszkola, a później miał treningi. Nie był z tego powodu zły, gdyż rozumiał, że nie może go zbyt często odwiedzać i cały czas chodził uśmiechnięty, że mógł się z nim spotkać. Drugiego dnia mojej wizyty zrobiono Gregorowi potrzebne badania i teraz pozostawało tylko czekać na ich wyniki, od których zależało, czy lekarze podejmą dalszą walkę, czy też złożą broń. Ja sama myślałam że zwariuję... Ile czasu to mogło trwać?! Wiedziałam, że nie tylko ja to bardzo przeżywam bo na bezsenność na tle nerwowym cierpiałam razem z Lucasem, grając w warcaby, karty itp. Gabriela próbowała zajmować się swoją pracą, ale po tym jak z niewyspania pomyliła leki, podjęła decyzję, by wziąć urlop. Rodzice Gregora byli na lekach uspokajających, a on... A on o dziwo był oazą spokoju. zachowywał się, jakby to był jakiś pobyt rekreacyjny, a nie walka o życie... Uśmiechał się, żartował próbując nas rozśmieszyć. Spędzał przy telefonie masę czasu rozmawiając z Theodorem, albo siedział i podpisywał autografy. Widząc to rozumiałam o co chodziło Gabrieli... Zachowanie z całą pewnością dziwne... Podobno był konsultowany z psychiatrą, ale lekarz stwierdził, że wszystko jest w porządku. Wyglądało na to, że Gregor po prostu nic sobie z tej sytuacji nie robił. Wkrótce nadszedł dzień, który zapamiętam do końca życia... Następnego dnia z rana miałam wracać do kraju i zamierzałam przesiedzieć u Gregora calutki dzień.  Moje plany jednak zaczęły ulegać zmianie, gdy odwiedzili go jego rodzice, Lucas no i Gloria. Gabriela nie opuszczała go nawet na chwile, więc postanowiłam się ewakuować, bo i tak było ich tam już zbyt wiele. Poszłam powłóczyć się po okolicy i zadzwonić do Kuby, by dowiedzieć się co u nich słychać. Po dwóch godzinach wróciłam do kliniki i okazało się, że co prawda z jego rodziny został tylko Lucas, ale za to u Gregora był Thomas Morgenstern! Wzięłam głęboki wdech i próbując zachować neutralny głos przywitałam się. Jak się okazało Gregor uprzedził go, że moje reakcje są nie do przewidzenia i na poparcie słów wykorzystał nasze spotkanie w moim domu... Po kolejnej godzinie na korytarzu pojawili się Stefan i Michi, ale ledwo weszli to na horyzoncie pojawił się lekarz.
- Witam. Ależ u pana tłumy!- zaśmiał się- Jak się pan czuje?- spytał z przyjaznym uśmiechem. Spojrzałam na mego przyjaciela. Był strasznie poważny... nie widziałam go takiego od momentu, gdy poznał diagnozę. Aż się przestraszyłam... W żadnym cali nie przypominał człowieka, który swym nienaturalnym zachowaniem, niepokoił każdego z nas.
- Zaraz panu powiem, ale niech pan mówi pierwszy... Ma pan moje wyniki?- lekarz przestał sę uśmiechać i przytaknął. Gregor wziął głęboki oddech. "Czyżby puściły mu nerwy?"- No to niech pan mówi...
- Dobrze. Czy mógłbym zostać z pacjentem sam?-poprosił  z niezwykłą powagą. Od razu opuściliśmy pokój, a na prośbę Gregora została z nim jedynie Gabriela. Stanęliśmy na korytarzu i chłopcy jak na zawołanie przez szparę między drzwiami obserwowaliśmy co dzieje się w środku. "Jak dzieci...." przeszło mi przez myśl, ale po chwili dołączyłam do nich. Lekarz konsekwentnie mu coś tłumaczył gestykulując rękoma. Spojrzałam na Gregora, który ze skupieniem słuchał mężczyzny. Spojrzał na nas z ukosa i uśmiechnął się blado. "Chyba nas zauważył...Chyba na pewno..." Lekarz skończył swój monolog i Tyrolczyk o coś zapytał, a lekarz pokiwał głową. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na Gabrielę, która trzymając go za rękę, zalewała się łzami i teraz wręcz rzuciła się mu na szyje. Gregor przytulił ją z uśmiechem, a lekarz zostawił ich samych. Odskoczyliśmy od drzwi i udawaliśmy, że grzecznie czekamy. Ledwo zniknął za rogiem, to weszliśmy do nich.
- I co?- zapytał pierwszy Lucas. Gabriela otarła ostatnie łezki, a Gregor uśmiechnął się lekko.
 - Jest widoczna poprawa- powiedział z radością. "Boże! Co za ulga!" ucieszyłam się- Lekarz jest pełen optymizmu i jeśli nic złego się nie stanie to wyzdrowieję. Boże... Już myślałem, że dłużej nie wytrzyma... Ile można było czekać na jedne wyniki!- poskarżył się, na co my wszyscy parsknęliśmy śmiechem. "To on udawał?! Boże... Za to, to mu się Oscar należy..."
- Nic złego... czyli na przykład?- spytał Thomas.
- Mam już dość mocno organizm wycieńczony i będę musiał być pod czyjąś stałą opieką, nie wolno mi się przemęczać, a na spacery tylko nie daleko.
- I nie możesz ponownie zachorować- przypomniała mu, a on przestał się uśmiechać. Widać zrozumiał co miała na myśli szybciej niż my.
- Nie rób tego....- poprosił smutno- To nie jest jego wina, a ty go karzesz...
- Gregor on jest dzieckiem! Ciągle znosi jakieś zarazki, a w twoim stanie możesz coś złapać bardzo szybko... Nie ma o czym gadać- powiedziała stanowczo.
- Gabriela Theodor zostaje do domu, a jeśli nie pamiętasz to mieszkamy razem i tak pozostaje nawet jak ja wyjdę ze szpitala- powiedział- Nie chcę się z tobą kłócić...
- To się nie kłóć. Nie zostanie i koniec kropka... To zbyt niebezpieczne...
- Chcę, by mógł normalnie mieszkać i spęczać ze mną czas. Nie komplikuj tego... Kocham was obu i nie chcę, aby musiał się wyprowadzać...
- Jeszcze do domu nie wracasz, więc nie macie o czym dyskutować.- stwierdził Lucas, a Gabriela przyznała mu rację i zakończyła dyskusję. Podziwiałam go, bo chociaż rozumiałam Gregora, rozumiałam też Gabriele, więc nie mieszałam się do tej dyskusji. Sama nie umiem sobie wyobrazić, co bym zrobiła na jej miejscu... Zapewne postąpiłabym tak jak ona. W końcu pojawia się szansa i to jest najważniejsze, a zarazki i bakterie, mogą mu ją odebrać. Dzieci chorują i tego nie wyeliminujesz, więc lepiej nie ryzykować... ale z drugiej strony... Theo uważa go za swojego ojca, a Gregor go naprawdę kocha. Nie wiadomo tak naprawdę ile potrwa leczenie, a rozłąka nie będzie dobra... Z całą pewnością nie zamierzam się w to mieszać, a dobrego rozwiązania nie ma... "Byle by wszystko się udało".
_______________________________________________
No i kolejny rozdział za nami... Pojawiły się pewne nieścisłości i wiem o tym :) Po Polsce jest Japonia, a potem Skandynawia, a ją pominęłam. Spokojnie, zdaję sobie z tego sprawę :)
Mam nadzieję, że rozdział się podobał? Mnie o dziwo się nawet podoba, więc mam nadzieję, że Wam także, bo dotychczas jeśli mi się nie podobał, to w komentarzach czytałam, iż według Was był ok... Mówiąc szczerze nie mam zielonego pojęcia, czy to co spotkało Gregora jest możliwe z medycznego punktu widzenia... ale trudno. Zawsze starałam się trzymać realizmu, ale niestety... To się już skończyło. Także jeśli coś było mega nierealnego to sorry :) Nie będę się zbyt dużo rozpisywać, więc dodam jeszcze, że kolejny rozdział gdzieś tak 16 maja. Zbliżają mi się egzaminy w szkole, więc muszę się przyłożyć porządnie do nauki. Pozdrawiam, zapraszam do komentowania i DO NASTĘPNEGO!

piątek, 1 maja 2015

ROZDZIAŁ XXXII: Anioł Stróż

Na chrzciny malutkiej przyjechało wiele osób. Przede wszystkim nasi najbliżsi przyjaciele, ale także nasze rodziny. Czułam się dość dziwnie, gdyż mieli przyjechać także moi bliscy. Sytuacja miała być o tyle nie codzienna, gdyż w momencie, gdy moi rodzice zaczęli mieć problemy to cała rodzina odwróciła się od nas, a my nie chcieliśmy tej relacji naprawiać... Zdecydowałam się jednak zaprosić ich, co musiało być dla nich nie małym szokiem.  Jakimś niesamowitym sposobem zarówno ja jak i Kuba byliśmy gotowi do wyjścia już pół godziny przed czasem. Kuba kończył wiązać sobie buty, natomiast ja postanowiłam zajrzeć do naszych gości. Gabriela stała i próbowała przekonać Theodora, aby mały odpuścił sobie krawat i ubrał muszkę, ale tan uparł się, że chce mieć krawat i koniec kropka. W garniturze klęczał przy walizce i przeszukiwał jej zawartość. Spojrzałam z rozbawieniem na Gregora, który śmiejąc się z chłopca wiązał sobie krawat.
- Hej... Jakbyście byli gotowi tak do... 10 minut to moglibyśmy iść razem- zaproponowałam.
- Może się uda... Theodor wstawaj z tej ziemi! Ja cię chyba uduszę...
- Spokojnie... Możemy poczekać- zapewniłam ją z uśmiechem i spojrzałam na Gregora. Rzuciłam mu wymowne spojrzenie i wskazałam delikatnie na Gabriele, która za nic nie mogła, przemówić synowi do rozsądku. Mój przyjaciel wzruszył jedynie ramionami.
- Znalazłem!- pochwalił się chłopiec radośnie.
- Ja cię ukatrupię dziecko... Miałeś spakować krawat...
- Spakowałem...
- To jest ten nowy, a miałeś wziąć ten co zawsze... Theodor przecież, wiesz że nie umiem wiązać krawatów- powiedziała załamana- Idziesz w muszce.
- Ale ja nie chcę iść w muszce... Chce mieć krawat tak jak Gregor...- spojrzałam ponownie na mego przyjaciela.
- Chodź tu z tym krawatem, zawiąże ci go- powiedział  z przyjacielskim uśmiechem, a chłopiec od razu wziął od mamy krawat i stanąwszy przed Gregorem dał mu go.  Miałam wrażenie, że Gabriela ma ochotę udusić ich obu, ale wzięła głęboki oddech i uśmiechnąwszy się lekko, spojrzała na mnie.
- Za dwie minuty będziemy na dole- powiedziała, na co ja z uśmiechem pokiwałam głową i zeszłam do Kuby. Tak jak powiedziała, chwilę później oni też byli gotowi do wyjścia. Kuba od razu skomentował to, że Theodorowi do twarzy z krawatem, za co został zgromiony wzrokiem przez mamę chłopca. Byłam wprawie pewna, że ona umie wiązać krawaty tylko woli go w muszce, co nie przemawiało na korzyść Gregora. Tak czy inaczej najważniejsze, że bez żadnych problemów byliśmy w kościele na czas. Najbardziej bałam się tego, ze Amelia zacznie płakać na mszy, a ja nie będę umiała jej uspokoić... Na całe szczęście tak się nie stało, a mała przespała calutką msze. Nawet nie obudziła się, gdy ksiądz polewał jej główkę wodą. Patrycja jak i Gregor bez zarzutu wywiązali się z swych powinności. Trochę się martwiłam, że to będzie jakaś porażka, gdyż nie byli na ani jednej próbie w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych, ale okazało się, że nie było czym się martwić. Co ciekawe gość, który na próbach wszystko robił przykładnie, wprawie podpalił swojego chrześniaka... i nawet nie pytajcie jak on to zrobił, bo sama tego nie ogarniam. Jest on najlepszym dowodem na to, że obecność na próbach niewiele pomaga. Tak czy inaczej msza minęła wręcz wybornie i przyszedł czas, aby spotkać się z tymi wszystkimi ludźmi.
- Idzie moja babcia...- powiedział Kuba, a mnie w tym momencie oświeciło, że nie znam jego rodziny.
- Moje ty słodkości!- zawołała starsza kobieta, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Babciu daj spokój... Ja jestem dorosły...- powiedział zażenowany.
- A idź mi z drogi, przesz to nie o ciebie chodzi. No niech ja zobaczę moją prawnuczkę!- powiedziała uradowana i podeszła do wózka.
- Pozwolisz mi ją potrzymać?
- Pewnie babciu...
- Och... Nie ciebie pytam. Przecież nie od dziś wiadomo, że od ojca ważniejsza jest matka.- powiedziała i spojrzała na mnie
- Oczywiście..- powiedziałam i wyjąwszy małą z wózka z uśmiechem podałam kobiecie.
- O jej! Jakaż ona rozkoszna! Cała mama- powiedziała z uśmiechem i oddała mi Amelię- Gratuluję Kuba! Obu dziewczyn- dodała i odsunęła się trochę na bok, by zrobić miejsce reszcie ich rodziny. Kuba po kolei przedstawił mi wszystkich członków rodziny. Było mi przykro, gdyż jego rodzina przyjechała... a mojej jakoś nie było widać. W sumie czego się spodziewałam?
- Ally!- usłyszałam radosne dwa męskie głosy i spojrzawszy w ich kierunku zobaczyłam moich dwóch kuzynów. Korzystając z tego, że to Kuba akurat trzymał Amelię od razu obu ich przytuliłam.
- Miło was znowu widzieć! Ale się zmieniliście...- powiedziałam z uśmiechem.- Kuba poznaj proszę moich dwóch najukochańszych kuzynów- powiedziałam śmiejąc się- To jest Karol, a to Mateusz- dodałam wskazując na chłopaków. Byli to dwaj wysocy, ciemni blondyni i byli bliźniakami, którzy zazwyczaj nawet ubierali się identycznie. Chociaż w tej chwili nie byli do siebie aż tak podobni. Karol miał włosy za ramiona, natomiast Mateusz był obcięty w ten sposób, iż boki miał wygolone, a na środku miał irokeza. Byli młodsi ode mnie o rok, ale to wcale nie przeszkadzało nam we wspólnych zabawach w dzieciństwie. Swego czasu byliśmy naprawdę nie rozłączni. Niestety gdy chłopcy mieli po dziewięć lat przeprowadzili się do Szczecina, no i potoczyło się, jak się potoczyło... -Ciocia i wujek też przyjechali?
- Nie.... Ale nie bierzcie tego do siebie- powiedział Karol z przepraszającym uśmiechem.
- Z tego co rodzice mówili to z naszej strony nikt się nie wybierał, ale może ze strony twojej mamy- dodał Mateusz i zaczął komuś machać. Jak się okazało Ance, którą na ich widok aż zatkało. Okazało się, że moja rodzina to byli jedynie rodzice, Ania no i chłopcy... nikt więcej nie przybył. Zrobiło mi się przykro, ale postanowiłam się tym nie przejmować. Poczęstunek dla gości odbył się w pobliskiej restauracji, gdzie też była okazja by lepiej się poznać. Rodzina Kuby okazała się być fenomenalna, a jego babcia to była naprawdę niezwykła kobieta. Opowiedziała mi kilka ciekawych i zabawnych historyjek z lat dzieciństwa Kuby i Maćka. Amelia przez cały wieczór była oazą spokoju w przeciwieństwie do Theodora, którego z pewnością rozsadzała energia. Co ciekawe znalazła się osoba, która postanowiła dopilnować, aby blondynek spożytkował ją bezpiecznie, a tym kimś okazał się być Karol. Razem z Gabrielą śmiałyśmy wątpić, aby memu kuzynowi udało się przekonać do siebie chłopca i to do tego stopnia, żeby ten chciał się z nim bawić, ale się pomyliłyśmy. Karol podszedł do małego i od razu go oczarował. W przenośni, albo i nawet dosłownie, gdyż się okazało, że mój młodszy kuzyn uczy się na iluzjonistę i zaczął od oklepanej sztuczki, a mianowicie monety wyciąganej zza ucha, a następnie bawiąc się z Theodorem, co jakiś czas pokazywał mu kolejne.  Mnie osobiście zaciekawiła sztuczka. w której to blondynek podbiegł nagle do Kuby i poprosił go o małą czerwoną piłeczkę, którą się bawili z Karolem.
- Ale to wy się nią bawiliście... nie wiem, gdzie ona jest- powiedział z przepraszającym uśmiechem.
- Karol powiedział, że masz ją w prawej kieszeni marynarki- oświadczył chłopiec, na co wszyscy spojrzeli na Kubę, który zdziwiony sięgnął do kieszeni i pobladłszy wyciągnął piłeczkę. Wszyscy byli pod nie małym wrażeniem i chcieli się dowiedzieć jak on to zrobił, ale ten miał jedną i oczywistą odpowiedź- "To magia". Jedynymi, których nie bardzo interesowało co się dzieje był mój drugi kuzyn i Patrycja. Ci woleli własne towarzystwo i praktycznie całe przyjęcie przegadali. I ja, i Kuba koło 20 mieliśmy już serdecznie dość, ale głupio powiedzieć ludziom, że mają sobie pójść. Właśnie wysłuchiwałam od babci Kuby, jak to ona poznała swego męża, kiedy przysiadła się do mnie Gabriela.
- Mogę na sekundkę przerwać?
- Ależ oczywiście skarbeczku- odparła jej starsza kobieta.
- Alicja, Gregor co prawda uważa, że to nie grzeczne, ale czy moglibyście nam dać klucze?- spytała, a ja od razu spojrzałam na mego przyjaciela, który siedział bez życia oparty o ścianę głową- spokojnie on tylko śpi- powiedziała, najwyraźniej dostrzegając moje zaniepokojenie.
- Tylko? Pewnie, macie klucze. Możesz spokojnie iść spać, bo Kuba ma swoje- powiedziałam z lekkim uśmiechem.
- Dzięki. To już nie przeszkadzam. Theo chodź, idziemy- powiedziała stanowczo, ale spokojnie.
- Mamo.... ale Karol miał właśnie zahipnotyzować Maćka....- pożalił się.
- Kiedy indziej ci pokażę hipnozę, a teraz zmykaj z mamą.
- Dobra.... A potrafił byś w brzuszku mojej mamy wyczarować mi rodzeństwo?- ożywił się blondynek.
- Em....- zamyślił się i przebiegł wzrokiem po zebranych, szukając w nas pomocy, lecz bez sukcesu- To nie jest takie proste...
- Dla ciebie wszystko jest proste- powiedział z nadzieją, a wszyscy obserwujący ich zaczęli się śmiać.
- No Karol... Dla ciebie wszystko jest proste.- powiedział z rozbawieniem jego brat- Co ty dziecka pani nie wyczarujesz?- zapytał, ale szybko tego pożałował, bo Patrycja dźgnęła go łokciem w żebra- Za co?- jęknął oburzony.
- Czyli nie potrafisz?- spytał smutno.
- Sorry młody, ale to już nie moja działka. Trzymaj się ciepło i słuchaj mamy- Theodor pokiwał głową i pożegnawszy się z wszystkimi, wyszli. Goście posiedzieli jeszcze jakiś czas i również zaczęli się ulatniać, dzięki czemu mogliśmy udać się do domu.
Amelia oczywiście nie dała pospać i o godzinie 6 byłam już na nogach. Ku memu zdziwieniu Gregor również nie spał i siedział, wpatrując się w próżnie.
- Hej- powiedziałam podchodząc do niego z małą na rękach- W porządku?
- Hej. Tak, wszystko ok- powiedział z bladym uśmiechem- Cześć księżniczko... Co nie dajesz spać mamie?- powiedział, zaczepiając ją.
- Słuchaj... a mogę cię wykorzystać?- pokiwał głową- Popilnujesz jej?
- Pewnie- odparł z uśmiechem i wziął ode mnie Amelię- Widzisz? Teraz będziesz skazana na mnie... ale nie będziesz płakać z tego powodu prawda? Oczywiście, że nie- zostawiłam ich samych i poszłam zrobić śniadanie. Zajęło mi to z jakieś 15 minut, po czym wziąwszy kanapki i herbatę wróciłam do nich. Widok przesłodki! Mała spała w jego ramionach, a on śpiewał jej kołysankę.
- Dziękuję za pomoc... Jej, masz podejście do dzieci, nie ma co- przyznałam z uśmiechem- Już ją od ciebie biorę. Proszę, tu masz śniadanie- powiedziałam, stawiając przed nim talerz z kanapkami i herbatę.
- Och... Dzięki, ale nie jestem głodny...- powiedział, oddając mi małą- Proszę cię. Chociaż ty mnie nie zmuszaj- westchnęłam cicho i usiadłam obok niego.
- Czemu jesteś smutny?
- Bo dzisiaj wracamy do domu.... Kto wie, kiedy znów się zobaczymy. Czy w ogóle się zobaczymy...
- Nie zaczynaj... Jak tylko będziesz mieć czas i siły, to zapraszamy do nas. Zawsze będziesz u nas mile widziany.
- Obiecałem Theodorowi, że na jego szóste urodziny zabiorę go na gokarty.
- To słodkie- przyznałam.
- Tak... ale on ma urodziny w styczniu... czyli, muszę ich dożyć, a to już nie jest takie proste.- uśmiechnął się lekko- Od momentu, gdy wyszliśmy z przyjęcia mówi tylko i wyłącznie o twoim kuzynie. Wymyślił sobie, że zostanie magikiem i sprawi, bym był zdrowy- uśmiechnęłam się lekko. To zarazem słodkie, ale też dołujące.
- Nie poddawaj się- poprosiłam z przyjacielskim uśmiechem.
- Ja się nie poddałem, tylko pogodziłem z tym, że przegrałem...
- Ja ci za raz przyłożę....- stwierdziłam a on spojrzał na mnie zdziwiony- Weź się w garść człowieku! Nie bez powodu jesteś moim idolem- przypomniałam mu, na co on się uśmiechnął lekko.
- Nadal?
- No pewnie. A masz obok siebie jeszcze drugiego oddanego fana, który cię potrzebuje. I co... tak po prostu odpuścisz? Oszalałeś?! Co ty nam za przykład dajesz? Walczy się do samego końca.... Walcz z pasją, wygrywaj z dumą, przegraj z szacunkiem, ale...- powiedziałam, na co on się uśmiechnął
- ale nigdy się nie poddawaj- dokończył cytat- Kurczę.. ale ten Morgi mądry. Będę musiał mu o tym powiedzieć- zaśmiał się.
- Gregor masz dla kogo walczyć. Obiecaj mi, że się nie poddasz.- poprosiłam.
- Bawisz się w moje sumienie. Taki Anioł Stróż, co ?- zażartował, ale ja ani na chwilę nie przestałam być poważna. Przestał się śmiać i spojrzał na mnie- Obiecuję- powiedział, a ja go przytuliłam. Koło 8, po zjedzeniu śniadania, zaczęli się zbierać i koło 9 byli gotowi do wyjścia. Pożegnawszy się z Theodorem i Gabrielą, poszli zza Kubą do samochodu, a ja zostałam z Gregorem.
- Do zobaczenia- powiedziałam przytulając go.
- Tak... Oby- powiedział smutno.
- Pamiętaj, co mi obiecałeś- poprosiłam, a on pokiwał głową i pożegnawszy się z Amelką poszedł do samochodu. Męczyło mnie koszmarne przeczucie, że widzę go po raz ostatni, ale od razu odsunęłam od siebie tę myśl. On musiał wygrać i w to zamierzałam wierzyć. Kuba za raz po chrzcinach zajął się przygotowaniami do sezonu. Jednocześnie wiedzieliśmy, że wypadałoby myśleć o ślubie, gdyż nasz termin był na 14 grudnia. Wybranie świadków poszło nam zaskakująco dobrze. Mieli nimi zostać Zuzia i Kamil. Z jakiegoś powodu, którego nie umiałam zrozumieć ani ja, ani Kuba, zarówno Maciek jak i Anka odmówili... Tak czy inaczej Zuzia wzięła to sobie do serca i pomogła mi we wszystkich przygotowaniach. W czasie, gdy była w Zakopanem, spała u Rafała, chociaż proponowałam jej, że może zostać u nas. Odniosłam wrażenie, że po prostu wykorzystuje to, aby spędzać z nim jak najwięcej czasu. Przygotowania trwały w najlepsze, a ja co jakiś czas kontaktowałam się z Gregorem, chcąc wiedzieć co u niego. Czasem tryskał energią i opowiadał mi, że był na spacerze, a innym razem przepraszał, że kiepsko się czuje i obiecywał, iż się odezwie. Gdy przyszedł czas rozpoczął się kolejny Pucha Świata i już było wiadomo, że będzie ciekawie! Pierwsze miejsce zajął Kamil, drugi był Stefan Kraft, trzeci Peter Prevc ex aequo z Severinem Freundem, a różnice między nimi to były po zaledwie 0.01pkt! Piąty był Piotrek Żyła, szósty Rune Velta, siódmy, co wszystkich zaskoczyło, Kuba!
- Zobacz skarbie! To twój tata!- powiedziałam z radością pokazując jej na ekran telewizora. Byłam w 100% świadoma, że ona śpi i to już od dłuższego czasu, ale tak się cieszyłam. W kwalifikacjach poszło mu kiepsko, gdyż był 39 a tu proszę... taka niespodzianka.  W konkursie drużynowym wygrali Polacy! Aż trudno było w to uwierzyć.... Na drugim stopniu podium stanęli Niemcy, a trzeci byli Norwegowie. Austria była dopiero piąta. Oczywiście nie obyło się bez komentarzy na ten temat i próbowano wyciągnąć od kogokolwiek trochę informacji na temat Gregora, ale bez sukcesu. Każdy kto coś wiedział na pytania o jego stan zdrowia, czy cokolwiek związanego z nim, odpowiadał " bez komentarza", a ci co nic nie wiedzieli, mówili o tym otwarcie. Ostatnie tygodnie minęły bardzo szybko i gdy 14 grudnia wstałam, obudzona przez Amelkę, aż trudno było mi sobie wyobrazić, że po raz ostatni budzę się jako panna. Nie miałam wieczoru panieńskiego... no chyba, że liczyć maraton filmowy i rozmowę przez telefon z Gregorem do późna, natomiast Kubę koledzy z kadry "porwali" koło 13 dzień wcześniej i nie wrócił. Ewa uspokajała mnie, że na 100% wstawi się na ślub, a ja zamierzałam w to wierzyć. Przygotowania zaczęły się od ósmej rano. Zuzia razem z Ewą i Oliwą dwoiły się i troiły bym wyglądał nieziemsko, a Patrycja w tym czasie dzielnie opiekowała się swą chrześniaczką. Według tradycji miałam na sobie coś nowego, starego, pożyczonego, niebieskiego no i oczywiście białego. Od babci Kuby miałam pożyczony stary srebrny diadem wysadzany brylantami. Podobno jej matka dostała go od swojej teściowej w dniu ślubu, a potem dała go jej. Był naprawdę piękny i ślicznie w nim wyglądałam. Miałam na sobie także nowiutką, niebieską bieliznę, a tak wszystko inne miałam białe. Denerwowałam się strasznie, że pomylę słowa przysięgi, albo przewrócę się, idąc do ołtarza. Ewa cały czas uspokajała mnie, że wcale nie będzie tak źle, ale jak tu się nie denerwować?! Oczywiście miała rację i obyło się bez katastrof i po wszystkim sama nie wiedziałam, czego tak na prawdę się bałam. Z całą pewnością był to najpiękniejszy dzień w moim życiu! Mógł się równać jedynie z dniem przyjścia na świat Amelki. Ku mej uciesze okazało się, że przyjechali wszyscy zaproszeni goście. Po raz pierwszy od kilku lat mogłam zobaczyć całą moją rodzinę. No tak... przyjechali wprawie wszyscy. Nie było jedynie Gregora, który już od  tygodnia czuł się na prawdę kiepsko i przebywał w szpitalu. Martwiłam się o niego i to strasznie, ale nie chciałam o tym myśleć w tak wspaniały dzień. Harny miał piękne kazanie o tym jak czasami popełniamy błędy i potem ich żałujemy, o tym jak czasem nie wiele trzeba, aby zrobić coś co będzie miało fatalne skutki i potrafimy to zrozumieć dopiero z perspektywy wielu lata, jeśli oczywiście znalazło się coś co sprawiło, że tego nie zrobiliśmy. Coś albo ktoś... Czasami na naszej drodze spotykamy ludzi, którzy nie zostali na niej postawieni przypadkowo. Są jak gdyby... takimi aniołami, którzy nas strzegą i w razie czego pomagają nam dokonać trafnych decyzji. Czy też, jak w moim wypadku, wyciągają z dłoni ostrze, albo sprawiają swym pojawieniem, że życie obiera nagle całkowicie inny kierunek. Nie powiedział tego w prost, za co jestem mu wdzięczna, ale osoby, które znały moje tajemnice, dobrze wiedziały o czym on mówi. Tak strasznie chciałam się nie rozpłakać ze wzruszenia... ale się nie dało! Dokładnie dwa lata temu moi "aniołowie" uratowali mi życie. Dzięki nim mogłam narodzić się na nowo i dziś stanąć przed ołtarzem z człowiekiem, którego kochałam. Nie jednokrotnie słyszałam już jego kazania i zazwyczaj były... słabe, a tym razem naprawdę dał popis i mówił przepięknie, o czym nie omieszkałam mu powiedzieć. Chociaż na weselu było około 100 osób, nikt się nie nudził. Była cała rodzina Kuby, moja, moi przyjaciele, Oliwia, Marta, jego przyjaciele, a także nasi wspólni i wiele z tych osób były z osobami towarzyszącymi. Nasz pierwszy taniec był do piosenki "Thinking out loud". Oboje chcieliśmy, zatańczyć do tego utworu, gdyż był dla nas naprawdę wyjątkowy. Nasz taniec nie odstawał w żadnym wypadku od tego na balu, a może był lepszy, gdyż tym razem czułam się o wiele pewniej. W czasie oczepin welon powędrował w ręce Zuzi, natomiast krawat żaby było ciekawiej do Rafała.
- Skoro ona następna wychodzi za mąż, a ty się żenisz, a do tego od dawna jesteście razem... No to teraz to nie pozostaje ci już nic więcej tylko się oświadczyć!- zauważył Maciek, śmiejąc się z tej sytuacji.
- No chyba masz rację!- zaśmiał się chłopak- Trzeba będzie to rozważyć- stwierdził z uśmiechem i czule ją pocałował. Trudno było się nie uśmiechnąć, obserwując ich. Zabawa trwała do białego rana, a pod wieczór, piętnastego grudnia Kuba pojechał na kolejne zawody. Po kilku dniach dowiedziałam się, że Gregor czuje się lepiej i wrócił do domu, co bardzo mnie ucieszyło. Na wigilię udaliśmy się do moich rodziców, dokąd też przyszli rodzice Kuby i Maciek, byśmy mogli wspólnie spędzić ten piękny czas. Jak to zazwyczaj bywa krótko po świętach chłopcy wyruszyli na Turniej Czterech Skoczni, od lat zdominowany przez Austriaków i tym razem nic się nie zmieniło. Zwycięzcą został po raz drugi z rzędu Stefan Kraft, a zaraz za nim uplasował się Kamil Stoch i Peter Prevc. Kuba cały turniej zakończył na 7 miejscu, co było dla niego istnym sukcesem. W końcu przyszedł czas na konkursy w Polsce, z czego bardzo się cieszyłam. Siedzieliśmy razem na sofie, korzystając z tego, że mamy chwilę dla siebie. Wtulona w niego rozkoszowałam się jego pocałunkiem. Muskał delikatnie moje plecy, wsuwając dłonie pod moją bluzkę. Usłyszałam, jak dzwoni mi telefon, jednak postanowiłam na niego nie reagować. Pozbawiwszy mnie koszulki, położył się ze mną i zaczął całować mnie po szyi w stronę obojczyka i dekoltu, a następnie tą samą drogą powrócił do mych ust. Telefon jednak nie dawał za wygraną i cały czas dzwonił. Kuba w pewnym momencie zszedł ze mnie i osobiście podał mi telefon.
- Tak słucham ?- spytałam siląc się na obojętny ton. Kuba zaczął się chichrać. Zapewne mu także przypomniał się nasz pierwszy raz i telefon od trenera.
 - Hej Ally... tu Lucas. Biłem się z myślami czy do ciebie dzwonić, ale pomyślałem, że będziesz chciała wiedzieć-powiedział smutnym głosem, a mnie aż przeszły ciarki. Czułam, że coś się stało. Odepchnęłam delikatnie Kubę, który zamierzał się zemścić za to, że go zaczepiałam, gdy rozmawiał z trenerem i usiadłam na sofie.
- Co się stało?- spytałam, bojąc się, co usłyszę. Kuba od razu zauważył, że posmutniałam i usiadł obok, nasłuchując.
- Zabrało go pogotowie..... Od paru dni bardzo źle się czuł... a dzisiaj już kompletnie mu się pogorszyło... Jak przyjechali to musieli go reanimować i na sygnale zabrali go do szpitala....
- Ale... Wiesz co się dzieje?
- Lekarz powiedział, że to zapalenie płuc, ale w jego stanie...Nie jest najlepiej- przyznał załamany- Boże Ally.... Nie wiem, po co ci to mówię, ale tak się boję....- wyznał, a ja byłam bliska płaczu.- On w tej chwili nawet nie oddycha samodzielnie... Lekarz powiedział, że jego stan jest krytyczny...- słysząc jego słowa, po prostu się rozpłakałam. Czy to miało oznaczać, że przegrał w swojej najważniejszej walce.
________________________________________________________________
Witam Was! Chciałabym Wam bardzo podziękować za ponad 3000 wejść na moim blogu. To dla mnie naprawdę ważne :D
Małymi kroczkami będziemy się zbliżać do końca tej historii i już teraz chcę Was zaprosić na drugą historię mojego autorstwa :) Tutaj podaję Wam adres: http://always-end-forever.blogspot.com
Pojawiło się na nim już wprowadzenie, a prolog pojawi się zaraz po opublikowaniu ostatniego rozdziału tej historii :)
Wracając do dzisiejszego wpisu. Jak to na mnie przystało rozdział ten nie spełnia moich oczekiwań, ale obleci... Bardzo Was przepraszam za baaaardzo długą przerwę. Naprawdę sporo czasu minęło od ostatniego rozdziału, więc nie będę dłużej czekać. Już od dobrych kilku rozdziałów za grosz nie miałam weny i jakoś nie umiem jej znaleźć, także mam nadzieję, że wybaczycie mi to nie rozpisywanie się. Będzie to trochę przechwalanie się, ale ostatnie dwa dni spędziłam w Austrii, gdyż ze szkoły pojechałam na wycieczkę do Wiednia. :3 Było niesamowicie i nabrałam z powrotem ochoty do pisania :D Z uwagi na tą długą przerwę postanowiłam wrzucić ten rozdział taki jaki był, by dłużej już nie czekać. Następny rozdział już prawie gotowy i myślę, że ukaże się tak w okolicach wtorku :) To tyle na dzień dzisiejszy :) Będę wdzięczna za komentarze i DO NASTĘPNEGO!