wtorek, 30 września 2014

ROZDZIAŁ VI: Nie mierz wszystkich jedną miarą...

W drzwiach stał wysoki brunet. Kiedy mnie zobaczył było po nim widać, że mu ulżyło.  Prawie od razu chciałam zamknąć drzwi, lecz chłopak mi na to nie pozwolił.
- W co ty pogrywasz? Odczep się!- próbowałam ponownie ale i tym razem chłopaki był szybszy.
- Przepraszam... Przepraszam za to, że o mało cię nie rozjechałem i za to.... za to, że byłem bezczelny. Proszę pozwól mi wejść... tylko na moment..- biła od niego szczerość. Choć może to jego piwne urocze oczy... albo po prostu moja własna głupota. Odsunęła się by wpuścić chłopaka do środka. Uśmiechnął się do mnie blado co sprawiło, że wyglądał jeszcze bardziej uroczo.
- Czego chcesz?- zaczęłam od razu.
- Nawet nie wyobrażasz sobie jak się martwiłem. Na niczym nie mogłem się skupić.. - zaczynałam się denerwować. Na prawdę przyszedł po to by mi się żalić? Chyba zauważył, że chce się odezwać, bo od razu mówił dalej- słuchaj to nie moja sprawa dlaczego to robisz....ale chce ci pomóc. Pozwolisz że zabiorę cię do zaprzyjaźnionego lekarza?
Nie dowierzałam w to co usłyszałam... "To nie moją sprawa ale chodź zabiorę cię do specjalisty. Co on sobie myślał?!"
- Sądzę że twoja wizyta dobiegła już końca. Żegnam- powiedziałam stanowczo, a mój towarzysz zasmucił się.
- Proszę. To może być coś poważnego. Obiecuję, że nie będę ci zadawał zbędnych pytań a potem dam ci spokój. Dość mocno upadłość i z tego co widzę, nadal cię boli.
- O czym ty mówisz? Co psychiatra ma do mojego upadku?? Znasz dwóch to ty potrzebujesz specjalisty.- chłopak był bardzo zdziwiony moim wybuchem. Widać było że analizuje każde moje słowo. Po chwili uśmiechnął się do mnie czym kompletnie mnie zaskoczył.
- Ale ja ci proponowałem wizytę u chirurga. Nic nie mówiłem o tym.... Jak już powiedziałem to nie moja sprawa. Nie znam cię więc nie oceniam.
Stałam i mu się przyglądałam. Biła od niego szczerość i chęć pomocy. Przypominał mi trochę dziecko, które cieszy się móc komuś pomóc i dla wszystkich jest życzliwe. Tyle że ja miałam do czynienia z dojrzałym, na oko 20 letnim chłopakiem, który, będąc szczerym, był dość urokliwy. W mojej głowie rozgorzała walka. "Zaufać mu?". Gestem ręki kazałam mu poczekać a ja poszłam do pokoju po ulubioną bluzę z kociakiem.
- Chyba postradałam rozum... jak wrócę to się odezwę!- rzuciłem jeszcze na odchodnym do zdziwionych przyjaciółek po czym zeszłym do czekającego chłopaka. Widząc, że sobie nie radzę pomógł mi założyć kurtkę i zawiązał buty... co było dziwne i dla mnie lekko upokarzające. Uśmiechnął się do mnie i założył mi moją ulubioną czapkę w barwach Austrii po czym wyszliśmy i zamknęłam drzwi zdrową ręką. Bez słowa jechałam z nim zastanawiając się gdzie wcześniej go spotkałam. Już zbierałam się by go zapytać, kiedy oznajmił mi, że jesteśmy na miejscu. Posłusznie wysiadłam i gdy brunet zamknął samochód poszłam za nim. Zabrał mnie do prywatnej kliniki na co rzuciłem mu gniewne spojrzenie.
- Spokojnie. Wiem co robię. O to tutaj...- weszliśmy do gabinetu lekarskiego, w którym siedział lekarz. Chłopak pomógł mi zdjąć kurtkę i pomagał mi z bluzą gdy lekarz mi się przyjrzał. Bez słowa tylko się uśmiechnął i zabrał się za badanie, które nie należało do przyjemnych. Po nie całej godzinie wiedziałam obrażona z gipsem, kategorycznie odmawiając ubrania bluzy.
- Nie ubiorę jej bo się pobrudzi gipsem. Nie przekonacie mnie. To moja ulubiona.
- No Kuba chyba z koleżanką nie wygrasz- zaśmiał się lekarz na co chłopak zdjął swoją bluzę i pomimo moich protestów ubrał mi, a moją wziął do ręki.
- No to do kontroli za dwa tygodnie dzieciaki!! A ty moja panno chyba masz jakąś słabość do kotów- zaśmiał się spoglądając na Kubę, który teraz też się śmiał... Tylko co w tym śmiesznego, że moja ulubiona bluza jest z kotem? Odpowiedzi udzieliłam sobie sama w drodze do domu.
-Kot!!!!- krzyknęłam nagle. Chłopak natychmiastowego nacisnął hamulec.
- Gdzie?!
- Ty!
- Słucham....?
Zaczęłam się śmiać sama z sobie, na co chłopak sam się uśmiechnął. Kiedy w końcu się uspokoiłam staliśmy pod moim domem. Otarłam ostatnią łezkę i spojrzałem na bruneta.
- Jakub Kot... to stąd cię znam. - chłopak uśmiechnął się do mnie- jesteś starszym bratem Maćka.
Kiedy to dopowiedziałam chłopak zmarkotniał. Przypomniał mi kiedy mam iść do kontroli i po raz któryś przeprosił. Zanim wyszłam spojrzałam na niego.
- Przestań już przepraszać. To ja ci dziękuję za pomoc. Znam cię nie ze względu na brata, tylko że względu na ciebie. Zaprosiła bym cię na herbatę by posłuchać jak było w Sochi na wolontariacie..ale to następnym razem.- posłał mu przyjacielski uśmiech widząc, że się rozchmurzył.
- Późna godzina wcale nie jest przeszkodą. Mogę zostać nawet na noc, by ci opowiedzieć wszystko co będziesz chciała- puścił do mnie oczko na co od razu się roześmiałam.
- Oj Kubuś, Kubuś.... dziękuję i dobranoc.- powiedziałam po czym dałam mu całusa w policzek.- na prawdę dziękuję.
Wyszłam z samochodu i przystanęłam na chwilę by pomachać roześmianemu, nowemu koledze, po czym skierowałem się do domu. Jak tylko zdjęłam buty, kurtkę i czapkę skierowałam się do pokoju, żeby kontynuować przerwaną rozmowę. Dziewczyny jak na zawołanie zgłosiły się na Skeyp'ie. Usiadłam przed komputerem z musli i posłałam obu przyjacielski uśmiech.
- Oj Ally... będziesz nam się grubo tłumaczyć! Jak mogłaś tak bez wyjaśnień sobie po prostu pójść?- zagrzmiała Patrycja. 
- Oj tak będziesz się tłumaczyć...- Zuzia przyjrzała się obrazowi z kamerki i zaśmiała się- no ale chyba jestem gotowa ci wybaczyć. Musisz nam tylko ze szczegółami opowiedzieć jak było i jakich perfum używa twój Romeo? No i czy był delikatny?!-Spojrzałam zdziwiona na nią nie mając pojęcia o co jej chodzi.
- Coś ty brała? O czym ty mówisz?
- Oj nie wymigasz się Ally!- zaśmiała się przyjaciółka, a Patrycja w końcu zrozumiała o co chodzi i też zaczęła chichotać.
- No no... Ale żeby tak od razu swoimi ubraniami się wymieniać? To ten co cię dziś w prawie potrącił, czy może coś przemilczałaś?- spoglądałam na dziewczyny mając wrażenie, że jestem w jakiejś ukrytej kamerze.
- Możecie powiedzieć o co wam chodzi, a nie w jakieś zagadki się bawić?!- obie się zaśmiały.
- Ty na prawdę dobra aktorka jesteś. No bo nie wmówisz mi, że nie wiesz o czym mówimy- śmiała się moja siostra. Widząc moją reakcję z nie dowierzaniem otworzyła usta.- Ally.. Dobrze się czujesz??! Może on cię wykorzystał?? Brałaś coś?
- Jak ktoś coś tu brał to wy!- zaśmiałam się.
- Oj nie nasza droga Alicjo.. my jesteśmy czyste. To może weźmiemy to z innej strony. Od kiedy kupujesz w 4F?- spytała rozbawiona Zuzia i wyczekująco obie na mnie spojrzały. "Boże.. ale im odwaliło....ja kupować coś w 4F..." i nagle w końcu zaczęłam rozumieć. Spojrzałam w co jestem ubrana.
- Cholera! Moja bluza! Zostawiłam mu ją w aucie!- jęknęłam niezadowolona na co moje przyjaciółki zaczęły się śmiać- To nie jest śmieszne...jak ja się teraz z tej bluzy wytłumaczę...?
- Oj Ally jesteś wybitna! No to teraz nam się spowiadaj!- obie ucichły czekając na moją relację. 
- To był Kuba Kot- powiedziałam i dopiero teraz zaczęło do mnie dochodzić, że właśnie poznałam jednego z moich ulubionych skoczków. Uśmiechnęłam się szeroko i kontynuowałam- O matko!!!! Dziewczyny poznałam Kubę Kota!! A właściwie wpadłam mu pod koła i byłam dla niego nie miła....a on wręcz przeciwnie...
- Czekaj, bo chcę się upewnić, że nadążam- przerwała mi Zuzia- Rzuciłaś się pod koła Kuby Kota by ratować kociaka który cię olał, nakrzyczałaś na niego i byłaś nie miła, a on tak po prostu to znosił i starał się być miły...a na sam koniec zabrałaś mu bluzę i zostawiłaś swoją, którą kupiłaś specjalnie dla niego i Maćka?? Co za ironia- wybuchła śmiechem. Prawda... tylko mnie się takie rzeczy zdarzają. Reszta wieczoru minęła nam na analizowaniu każdego jego zachowania i tego jaki jest. No i oczywiście jak teraz rozwiązać problem z bluzami. Nawet nie zauważyłam, kiedy mi się przysnęło.

________________________
No i mam kolejny rozdział! Ale mówiąc szczerze nie wiem kiedy będzie następny... No ale będzie ;)
To do następnego!

poniedziałek, 29 września 2014

ROZDZIAŁ V: Niewinny wypadek cz.2

Ubrałam swoją ulubioną, niebieską bluzę z przesłodkim kotkiem na piersi i czerwone spodnie, po czym ze szłam na dół. Chłopak grzecznie czekał przy drzwiach wejściowych. Dziwne...
- Fajna bluza- zaśmiał się, a ja od razu zgromiłam go wzrokiem- Poważnie. Na prawdę mi się podoba.
Uśmiechnął się do mnie szczerze i podszedł do mnie.
- Pokaż rękę. Może to coś poważnego- bez zastanowienia chwycił moją prawą rękę podwijając do góry bluzę, odsłaniając przy tym liczne blizny i kilka świeżych ran. Instynktownie wyrwałam mu się i popchnęłam. Chłopak ewidentnie, nie miał pojęcia co się stało.
- Wyjdź natychmiast!- krzyknęłam na niego wyrzucając go z domu.
-Ale... miałem cię odwieźć d..
- Wynoś się!- kompletnie zdębiały chłopak wyszedł za drzwi i za nim coś powiedział za trzasłam je. 
Stałam w przed pokoju jeszcze chwilę nasłuchując. Chłopak najwyraźniej zauważył coś niepokojącego w moi zachowaniu i przez jakiś czas pukał prosząc bym się odezwała. Gdy po chwili usłyszałam dźwięk odjeżdżającego samochodu ulżyło mi. Nawet nie zauważyłam, że po policzkach pociekły mi łzy... Czy chłopak był świadkiem moich łez? Westchnęłam cicho i poszłam do kuchni, by posmarować rękę, która trochę zaczęła puchnąć. Zabandażowałam rękę, mając nadzieję, że maść na stłuczenia wystarczy. Wolałam uniknąć wizyty u szpitalu, w którym odkryli by moje tendencje samo-destrukcyjne... Chcąc uniknąć awantury, poszłam do szkoły będąc spóźniona na dwie pierwsze lekcje. Na moje szczęście był to WF i nauczyciel słysząc o moim wypadku postanowił nie robić mi problemów i dał mi obecność. Wcieliłam w życie plan chodzenia za klasą, który od razu dał pozytywne efekty. Na niemieckim pan oddawał sprawdziany i moją oceną niedostateczną sprowadził mnie na ziemię. A przecież uczyłam się... ewidentnie nie miałam motywacji do nauki tego języka, a nie można powiedzieć, że z językami sobie nie radzę. W końcu angielski umiałam biegle i te lekcje jako jedyne nie sprawiały mi problemu. Po skończonych lekcjach od razu udałam się do domu. Tam zobaczyłam tylko karteczkę od rodziców:
"Odgrzej sobie obiad masz w mikrofali. My poszliśmy do Peczków na urodziny Mireli. Będziemy późno, nie czekaj. Całuski rodzice"
O tak... właśnie na to liczyłam. Poszłam do kuchni zrobić sobie herbatę i wziąć obiad, po czym zasiąść przed komputerem. Na przyjaciółki długo nie trzeba było czekać, byłyśmy niezwykle zgrane czasowo.
- No hej misiek!!- przywitała mnie Zuzia.
- Witajcie!! Jak obiecałam tak jestem- posłałam im obu uśmiech.
- No to dawaj. Opowiadaj o tych przystojniakach!- niesamowite jak dobrze obie pamiętały na czym nam przerwano. Gdyby tak ze wszystkim miały a nie tylko z tematami o chłopakach...
- W klasie nie mam żadnych wybitnych przystojniaków... w sumie w szkole jeszcze ani jednego nie widziała. Ale....- przed oczami stanął mi brunet o piwnych oczach i szczerym uśmiechu. Teraz jakby nad tym się zastanowić to był nawet interesujący. Nie czekając długo od razu opowiedziałam im o moim niedoszłym zabójcy.
- Tak po prostu wywaliłaś go z domu?! A wzięłaś chociaż numer??
- "Wzięłaś numer"?!... Ja mam inne pytanie. Czemu w ogóle wsiadłaś do tego samochodu i czemu pozwoliłaś mu wejść do domu?!!- ewidentnie Patrycja widziała tą sytuacje mniej optymistycznie.
- No sama nie wiem... tak uroczo się uśmiechał no i miałam okazję zrobić mu na złość. A do domu to go nie wpuszczałam tylko on sam wszedł.
- Tak sam się wprosił a ty poszłaś wziąć prysznic mając pod dachem jakiegoś podejrzanego typa!!
-Och dziołcha nie demonizuj tak... on wcale nie był podejrzany tylko uroczy. Nie słuchałaś do końca... a w dodatku dobrze, że poznała uroczego nieznajome...
-Ale ja go skądś kojarzę...- przerwałam Zuzi, ale przyjaciółka nie miała mi tego za złe. Nawet Patrycje zainteresowało moje wyznanie.
- Znasz go??!! No to czego nic nie mówisz? To zmienia postać rzeczy- oświadczyła moja siostra.
- Nie mówię, bo dopiero teraz zaczęłam nad tym myśleć... No właśnie gdzieś go już widziałam... tylko nie mam pojęcia gdzie....- zmarszczyłam brwi i za wszelką cenę próbowałam  sobie przypomnieć gdzie.... z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi frontowych.
"Kogo o tej porze niesie?"
Zastanawiałam się schodząc po schodach. Kiedy otwarłam drzwi od razu tego pożałowałam. Kto normalny otwiera od tak drzwi będąc samym w domu??? W progu stał.....
__________________________
Oto druga część rozdziału. Mam nadzieję, że nie jest najgorszy?? Przepraszam Was za liczne błędy! Zachęcam do komentowania!! Do następnego!

ROZDZIAŁ IV: Niewinny wypadek cz.1

Leżałam w moim pokoju i rozmyślałam nad wydarzeniami z ostatnich tygodni. Od opuszczenia moich rodzinnych stron minęły niespełna dwa miesiące, a ja mam wrażenie jakby minęło już kilka lat. Strasznie za wszystkimi tęskniłam... Moi rodzice za wszelką cenę chcieli mnie uszczęśliwić, lecz bez sukcesu. Domek w górach był na prawdę śliczny. Z zewnątrz był pokryty drewnem co nadawało mu charakteru.  W środku przestronny i czysty. Z pięknym kominkiem w salonie i puchatym dywanem,  z niewielkim tarasem z tyłu domu i dużym ogrodem w którym teraz wszystko było pokryte białym puchem. Na parterze sypialnie mieli moi rodzice, a obok nich znajdował się niewielki gabinet mojej mamy w którym w spokoju mogła pracować. Na piętrze była śliczna wykafelkowana łazienka, sypialnia Ani oraz osobny pokój z całą masą książek które do tych czas niszczyły się poupychane w byle jakich miejscach. Poddasze było całe dla mnie! Miałam swoją własną, nie naruszalną strefę. Co prawda mieściły się tam dwa pokoje, ale oba były zawalone moimi rzeczami. Precyzując w jednym pokoju miałam puste meble i łóżko, a w drugim całą masę nie rozpakowanych rzeczy, tak na wszelki wypadek jakby rodzicom się odwidziało. Miałam także łazienkę, z której korzystałam jedynie ja i nigdy z nikim nie musiałam się ścigać do niej. Na święta dostałam moje upragnione pianino, które rodzice postawili w moim "składziku", gdyż pierwotnie on miał być moim pokojem. Widok z okna jednak przeważył i wolałam ten drugi. Dom w kilku słowach był takim o jakim zawsze marzyłam. Nie przyznałam się jednak, że uważam, iż jest piękny ponieważ nie chciałam, aby pomyśleli, że im wybaczyłam. Leżąc tak myślałam nad moją nową szkołą. Była beznadziejna!! Moja klasa liczyła 31 osób, ze mną 32. Szkoła była ogromna i po mimo moich chęci nadal nie potrafiłam się w niej odnaleźć. Czułam się w niej obco. Na domiar złego okazało się, że nie mogę kontynuować nauki francuskiego i musiałam chodzić na niemiecki. Wszyscy oprócz mnie umieli bez problemu wykonać polecenia naszego wymagającego nauczyciela pochodzącego z Austrii. Swoją drogą za jego obywatelstwo mogłam mu wybaczyć wszystko.... Tak czy owak od momentu przeprowadzki starałam się nadrobić wszystkie moje braki i chodź w niewielkim stopniu ogarnąć język obcy. Wydało by się, że moi rodzice będę mi teraz usługiwać i ustępować na każdym polu...nic bardziej mylnego. Chciałam to raz wykorzystać by móc być na PŚ w Zakopanem ale okazuje się, iż moi kochani rodzice uważali, że będzie to marnotrawstwo cennego dla mnie czasu i w tych dniach w ogóle nie wolno mi było wyjść z domu. Możecie sobie wyobrazić jaką rozpętali wojnę??!! Żadne moje błagania, płacze nic nie pomogły... tak na prawdę nie mam pojęcia co chcieli tym osiągnąć, ale z pewnością im się to nie udało. Od tamtej pory nie rozmawiałam z nimi w ogóle. Kilkukrotnie w chwilach załamania zdarzyło mi się zrobić sobie krzywdę, ale dwa dni temu rozmowa z Zuzią i Patrycją przywołała mnie do porządku. Kiedy już skończyły swój monolog "Dlaczego samoagresja nie jest sposobem na problemy" sytuacja się rozluźniła i mogłyśmy normalnie pogadać przez skeypa.
- Ok Ally, a teraz opowiadaj ale wiesz...ze szczegółami. Jak ci się podoba?- zagadnęłam moja "siostra".
- No wiecie.... Jak już wam pisałam w wiadomościach dom jest na prawdę piękny! Ale wiecie...Ciiichosza, dla moich rodziców wersja jest taka, że w ogóle mi się nie podoba.
- Dała byś spokój... Życia stało by się dla ciebie o wiele łatwiejsze, gdybyś w końcu przestała być na NIE- stwierdziła Zuzia, a Patrycja jej przytaknęła.
- No wiem...ale... Jestem na nich wściekła! Nie dość, że mnie wywieźli, to jeszcze uwięzili mnie w domu w tak ważne dla mnie dni! No dobra... nie mogłam wejść na skocznie.. ale od razu mnie zamykać uniemożliwiając mi kompletnie znalezienie się w jej pobliżu! To jakaś masakra....
- No to fakt...To nie było miłe. No ale... Opowiadaj o szkole.- Patrycja posłała mi uśmiech zmieniając temat.
- O tak! Właśnie! I co masz jakiś przystojniaków w klasie??!!- ten temat z pewnością interesował obie moje przyjaciółki, więc nie byłam zdziwiona, że Zuzia o to pyta. Zwłaszcza, że nic im do tych czas nie pisałam na ten temat.
- No wiecie... Szkołą jest ogromna...cały czas się w niej gubię i spóźniam się na lekcje.
- A nie możesz iść po prostu za klasą po zakończonej lekcji- zdziwiła się Zuzia, a Pati jej zawtórowała,
-No..fakt to by było rozwiązanie. Ale wiecie.. to nie jest takie łatwe...- obie spojrzały na mnie zdziwione.
- Nie Ally, to jest łatwe. Wręcz banalnie proste- zapewniła mnie siostra.
-Yh... bo wy nie rozumiecie!!- przewróciłam oczami. Szczerze mówiąc, sama nie rozumiałam. Dlaczego prędzej o tym nie pomyślałam? To dobra pytanie.
- Alicja co robisz?!- usłyszałam wołanie mojej mamy.
- Uczę się mamo..biologii!!- na taką odpowiedź mama nie była obojętna i już słyszałam, że idzie, aby to sprawdzić. Moje przyjaciółki jak na zawołanie od razu się rozłączyły, a ja rzuciłam się po zeszyt. Kiedy mama stanęłam w drzwiach grzecznie siedziałam na łóżku z zeszytem i podręcznikiem. Jak tylko wyszła wzięłam telefon i napisałam do dziewczyn SMS'a: 

"Przepraszam was, ale wiecie nigdy nie wiadomo jak mama by zareagowała na moje kłamstewko. ;)
Za dwa- trzy dni rodzice mają plany na popołudnie więc możemy gadać do woli! A na razie Papatki!"

Jak też obiecałam tak miało być. Dziś po południu w całym domu miałam zostać tylko ja. Mama razem z tatą szli na imprezę urodzinową do nowych przyjaciół. a Ania jechała na parę dni do swojej najlepszej przyjaciółki. Za nim jednak udałoby mi się zasiąść przed ekranem komputera musiałam przeżyć kolejny dzień w szkole. Postanowiłam przed szkołą iść pobiegać, gdyż z doświadczenia wiedziałam, że wysiłek fizyczny wspaniale oczyszczał umysł. Pierwszy raz od momentu przeprowadzki udałam się na krótką przebieżkę. Widoki były przepiękne!! Żałowałam, że dopiero teraz postanowiłam pobiegać. Straciłam poczucie czasu, ale kompletnie mi to nie przeszkadzało. Ze słuchawkami na uszach całkowicie odrywałam się od rzeczywistości. Nagle na drodze zauważyłam małego słodkiego kociaka, który od razu przywołał mnie do porządku.
- Hej maluchu! Oj jaki ty słodki! No chodź tu do mnie! Kici kici kici...- kotek ani myślał na mnie spojrzeć. Kiedy tak próbowałam go do siebie przywołać zza zakrętu wyjechał samochód. Teraz gnał prosto na turlającego się we śniegu kociaka. Zareagowałam natychmiastowo nie do końca myśląc nad tym co robię.
- Mały uciekaj!- krzyknęłam wpadając na ulicę, aby ratować zwierzę. Kociak orientując się co się dzieje szybkim skokiem uciekł z drogi, a ja... zaliczyłam glebę, ślizgając się na oblodzonej ulicy. W tym samym czasie moich uszu doszedł strasznie głośny pisk, hamujących opon. Przymknęłam powieki czekając na uderzenie, lecz nic takiego nie nadchodziło. Czyżby śmierć była aż tak bezbolesna? 
- Matko Boska! Co ci przyszło do głowy!- usłyszałam wściekły męski głos i trzaśnięcie drzwiczek samochodu. Otworzyłam oczy i zobaczyłam młodego bruneta o bystrych, piwnych oczach. Gdzieś już go widziałam..ale to teraz nie było ważne.
- Nie krzycz po mnie!!! Patrzy się na drogę, a nie pędzi ile wlezie przy takich warunkach! Kretyn... Zamiast patrzeć się na mnie pomógł byś wstać!- byłam wściekła. Chłopak patrzył na mnie zdziwiony przez chwilę, po czym podał mi rękę. Opierając się na nim stanęłam na własnych nogach i otrzepałam się z resztek śniegu i pasku z solą.
- Dżentelmen od siedmiu boleści...- wymamrotałam pod nosem i skrzywiłam się czując ból w prawej ręce.
- Że co ja jestem- zaśmiał się chłopak czym jeszcze bardziej mnie zirytował.
- No na pewno nie jesteś spostrzegawczym człowiekiem- wycedziłam przez zęby, trzymając się za rękę. Chłopak uniósł lekko brwi i przez chwilę nad czymś myślał.- Na co się tak gapisz?! Gdzieś się chyba spieszyłeś!
- Przepraszam.. nie chciałem nikomu zrobić krzywdy. Zaspałem...
- Super,,, urzeka mnie twoja historia.
-Nic ci nie jest? Coś cię boli?
- Nie.. nic mi się nie stało tak se tylko rekreacyjnie rozmasowuję rękę! Takie hobby.- chłopak ewidentnie powstrzymywał się od śmiechu. A ja byłam co raz mocniej zirytowana, gdy nagle dostałam olśnienia.
- O mój Boże!! Spóźnię się do szkoły..- od razu ruszyłam drogą, mając nadzieję, że jakimś cudem zdąż, kiedy poczułam jak ktoś mnie chwyta ze zdrowe ramię i zatrzymuje.
- Czekaj! Jak już znalazłaś się pod moimi kołami to teraz muszę ci to jakoś wynagrodzić. Wsiadaj zawiozę cię- zmierzyłam wzrokiem uśmiechniętego chłopaka.
- A czy będziesz miął potem problemy, ba sam się gdzieś spóźnisz?
- No może lekkie..ale nie przejmuj się tym...jestem ci to winien.
-Nie przejmuję się tym. Ok. Zawieź mnie do domu, a potem pod szkołę- poleciłam wsiadając do jego samochodu. Usłyszałam jak chłopak się śmieję, ale kiedy usiadł obok mnie był poważny. Ruszyliśmy drogę i co jakiś czas wskazywałam mu drogę. Po kilku minutach stanęliśmy przed moim domem, a ja wysiadłam zatrzaskując za sobą drzwi. Podeszłam pod dom i z trudem otwierałam zamek. Ręka bolała mnie coraz mocniej.
- Może ja to zrobię?- słysząc pytanie wypowiedziane przy moim uchu poskoczyłam wypuszczając klucze z ręki.
- Co ty się w drapieżnika bawisz? Kto to widział tak się skradać!- tym razem chłopak nie powstrzymał się od śmiechu i za nim ja zdążyłam już otwierał drzwi.
- Może zaprosisz mnie na herbatkę- zażartował wchodząc za mną do domu. Zignorowałam go i skierowałam się do pokoju, aby szybko wziąć prysznic i się przebrać. Po kilku minutach doszło do mnie, ze wpuściłam do domu jakiegoś typa, który o mało by mnie nie zabił. Czyżbym była naprawdę aż tak głupia? Usłyszałam zamykające się drzwi frontowe.... 
_________________________
Witam was!! Oto kolejny rozdział z życia Alicji. Tym razem wyszedł mi na prawdę długi, dlatego podzieliłam go na dwie części. W przeciągu kilku najbliższych dni powinna się pokazać dalsza część epizodu z życia Alicji, która bezmyślnie wpuściła do domu nieznanego jej chłopak...Mam nadzieję, że nie będzie tak źle :D
Będę wdzięczna za komentarze!

niedziela, 28 września 2014

ROZDZIAŁ III: Początek "lepszego" jutra.


- proszę...- wyszeptał pomału zbliżając się do mnie. Byłam kompletnie zrozpaczona. Zaniosłam się płaczem i zabrałam ostrze od ręki. Chłopak bez zastanowienia wykorzystał to i od razu wyrwał mi je z ręki odrzucając na bok.
- Już dobrze....- powiedział obejmując mnie. Sam był lekko roztrzęsiony. Wtuliłam się w niego jak dziecko i po prostu płakałam. Nie interesowało mnie to, że jest on znienawidzonym prze zemnie nauczycielem. Spojrzał na mnie z troską. Nawet nie zauważyłam, że nie jesteśmy sami. Ktoś podał mu moją kurtkę drżącymi rękami. X. Harny wziął ją i narzucił mi na ramiona osłaniając od zimna.
- Pomóżcie mi. Trzeba ją zabrać do samochodu- sprawnym ruchem wziął mnie na ręce i razem z dwoma dziewczynami wyszliśmy z ruin, by po chwili znaleźć się w ciepłym samochodzie.
- Trzeba ją zabrać do szpitala!- powiedziałam Zuzia łamiącym się głosem.
- Nie... Szpitalem narobimy jej tylko problemów....próbujcie zatamować krwawienie, bo nam zaraz odleci- oznajmił ksiądz i ruszył ulicą. Musiał jechać bardzo szybko, bo już po chwili wchodziliśmy do jego mieszkania na probostwie. Podszedł ze mną do swojego łóżka i delikatnie mnie na nim położył.
- Dziewczyny idźcie na dół i poproście o ciepłą herbatę- posłusznie wyszły. Przykrył mnie kocem i rzucił mi przyjacielski uśmiech. W pokoju był ktoś jeszcze, jakiś mężczyzna. Nie znałam go, ale był to chyba jakiś lekarz, bo zaczął opatrywać mi przedramiona. Spoglądałam w sufit starając się nie myśleć, o tym co się stało. Po dłuższej chwili skończył i wyszedł na korytarz razem z księdzem. Ten drugi jednak szybko wrócił i usiadł obok mnie. Przemogłam się i spojrzałam na niego. W jego błękitnych oczach widać było troskę.
- Dziękuję...- wyszeptałam,a na jego twarzy zagościł lekki uśmiech. To nie był ten sam człowiek, który zaczepiał mnie na każdej lekcji.
- Nie masz za co... Odpoczywaj- wstał i opatulił mnie kołdrą. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.

Otworzyłam oczy. Na dworze nadal było ciemno. Zauważyłam zegar na ścianie, wskazywał 5:34. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Na podłodze obok łóżka siedział ksiądz, drzemiąc z otwartymi ustami. Mimowolnie parsknęłam śmiechem, a on od razu otworzył oczy, ocierając usta dłonią. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
- Z czego się śmiejesz? Zajęłyście mi  wszystkie inne miejscówki- i skinął głową na moje dwie przyjaciółki śpiące na fotelu.- Za nic nie chciały cię zostawić- powiedział i posłał mi przyjacielski uśmiech.
- Wiem co ksiądz sobie myśli... To nie tak, że chciałam się....- nie potrafiłam tego wykrztusić- To było tylko takie załamanie... Ja..
- Nie tłumacz się- powiedział i usiadł obok mnie przygarniając mnie do siebie ramieniem. Przytuliłam się do niego bez zastanowienia- Zdziwisz się, ale znam całą sytuację.
Spojrzałam na niego zdziwiona, a on uśmiechnął się lekko i ciągnął dalej.
- Twoja siostra zadzwoniła po dziewczyny i zaczęły cię szukać. Nawet nie wiesz jaki byłem zdziwiony kiedy odebrałem telefon od zrozpaczonej Zuzy, która błagała o pomoc.
- Wow... naprawdę musiała byś zdesperowana- zażartowałam i odsunęłam się od niego. W jego towarzystwie czułam się inaczej niż zwykle, a w jego objęciach było mi naprawdę dobrze. Nie chciałam jednak ciągnąć tego tematu, a w dodatku on nadal pozostawał moim katechetą...Po twarzy mojego wybawcy było widać troskę i zmęczenie. Zauważyłam też kilka siniaków...
- O matko! Jednak udało mi się trafić...powiedziałabym przepraszam...ale w sumie..
- Nie przepraszaj. Wiem, że przegiąłem- zaśmiał się na wspomnienie naszej ostatniej lekcji.- Właśnie.. Znalazłem to na podłodze- powiedział i podał mi zdjęcie mojego idola- Super prezent można ci pozazdrościć. To ja przepraszam... a siniakiem się nie przejmuj. Dodaje mi charakteru- powiedział śmiejąc się.
-... Niech ksiądz się nie oszukuje... dla księdza już nie ma ratunku- wymamrotała Zuzia i przeciągle ziewnęła budząc Patrycję.
- No Ally... ale nam stracha narobiłaś...Masz szczęście, że kiedyś byłyśmy tam razem- powiedziała Patrycja będąc bardzo poważna.
- Dziękuję wam....- nie mogłam wykrztusić już nic więcej i po chwili po policzkach spływały mi łzy. Dziewczyny od razu mnie przytuliły, a ksiądz wycofał się z pokoju nie chcąc nam przeszkadzać. Moje dwie przyjaciółki... razem szukające mnie i wspierające się nawzajem. To niesamowite jak im na mnie zależało. Jak mogłam być taką egoistką...
Musiałyśmy jednak w końcu wrócić "na ziemię". X. Harny zawiózł mnie do domu i postanowił porozmawiać z moimi rodzicami. Dowiedziałam się, że na Boże Narodzenie będziemy już w nowym domu i nic nie da się zrobić. Rodzice byli bardzo wdzięczni moim ratownikom za to co zrobili. Pozwolili mi jechać na wycieczkę do Zakopanego i zostać do wigilii klasowej. Wyjazd był niezwykle udany. Udało mi się nawet chwycić paru skoczków, którzy akurat mieli trening. Co prawda nie byli oni z kadry narodowej, a najstarszy miał 14 lat... ale i tak zrobiłam sobie z nimi zdjęcie. W końcu jednak nadszedł dzień pożegnania. Oczywiście Zuzia jak i Patrycja mogą mnie odwiedzać, no ale wiecie... to w końcu ponad 150km. Ubrałam się ładnie i poszłam do szkoły. Tam oczywiście nie obyło się bez bez jasełek i typowego dla tego dnia zamieszania. Każdy chciał każdemu życzyć "Wesołych Świąt". Strasznie zaskoczyła mnie moja klasa, która wręczyła mi pożegnalny prezent w postaci kolażu z naszych wspólnych zdjęć. Kiedy nadszedł moment na ostateczne pożegnania  rozpłakałam się przytulając każdego po kolei. Gdybyście widzieli minę mojej klasy, kiedy na pożegnanie przytuliłam x. Harnego. Trochę posmarkałam mu koszulę, ale chyba nie zauważył. Gdyby kilka miesięcy temu ktoś mi powiedział, że będę przytulać się do księdza i i płakać mu w rękaw, a on będzie mnie delikatnie głaskał po plecach i pocieszał... wyśmiałabym go. Wieczorem kiedy ostatnie rzeczy pakowaliśmy do auta przyszły dziewczyny, by po raz tysięczny już pożegnać się. Odjeżdżając spod kamienicy  w której się wychowałam czułam, że jakbym traciła cząstkę siebie... Po paru godzinach stanęliśmy przed pięknym domkiem  jednorodzinnym... teraz ta cząstka mnie przepadła.. Czy tego chciałam, czy nie właśnie w moim życiu rozpoczynał się nowy rozdział....
_______________________________
Oto kolejny rozdział. Mam nadzieję, że nie najgorzej? Będę wdzięczna za wasze opinie i wskazówki. Do następnego!!

Bardzo przepraszam, że się z Wami nie przywitałam!!

Mam nadzieję, że moje opowiadanie na razie nie jest takie złe i jeszcze się rozkręci... Miałam ostatnio dziwny sen i doszłam do wniosku, że było w nim trochę racji. Otóż postaci są wzorowane na prawdziwych osobach, a co za tym idzie, pan Duler i X. Harny to  w rzeczywistości moi prawdziwi nauczyciele. W żaden sposób nie chciałam ich urazić opisując ich w taki sposób i mam nadzieję, iż gdyby tak natknęli się na tego bloga nie będą mieli do mnie pretensji :D Naprawdę obu ich cenię, a pana z polskiego nie zmieniłabym na żadnego innego nauczyciela! Chodź moje relacje z księdzem są dość specyficzne... na swój sposób go lubię! 

A teraz druga sprawa. W drugim rozdziale Alicja chce popełnić samobójstwo, co opisuję. Nie do końca wiem jak to napisać... Chodzi mi o to, że mam nadzieję, iż mój opis nikomu nie da wskazówki jak "rozwiązać" problemy. Nie taki był mój cel!! Wiem, że to dziwne ale po prostu musiałam o tym napisać. Pozdrawiam i zapraszam na następny rozdział!!

niedziela, 21 września 2014

ROZDZIAŁ II: Życie jak ocean

Kilka słów ode mnie tym razem na początku :D Wiem że mówiłam, iż ukaże się za tydzień.. no ale skoro znalazłam czas :D
Przed wami kolejny rozdział, który chcę zadedykować mojej przyjaciółce Zuzi "Żużel" :P Tak, też cię kocham!! Rozdział specjalnie dla niej miał się nazywać "X" ale było by to trochę bezsensu... Tak czy owak dziękuję Ci za wsparcie i wszystkich zapraszam do czytania!! Wyszedł mi dość długi... Mam nadzieję, że nie będzie aż tak źle....
___________________________________


Posłałam rozkopane łóżko, ubrałam się i wzięłam plecak do ręki.
- A mamo zapomniałabym... Mamy się opowiedzieć czy jedziemy na tą wycieczkę do Zakop...
- Mówiłam cie, że nie mamy pieniędzy byś gdziekolwiek jechała. Koniec tematu- powiedziała stanowczo i razem z tatą wyszli do pracy. Po chwili wyszła także Ania i zostałam sama. Westchnęłam cicho, ubrałam buty i kurtkę po czym pospieszyłam do szkoły.
- No wreszcie Alicja!! Zaraz się spóźnimy- mówiła Zuzia kiedy tylko pojawiłam się jej na widoku.
- Przepraszam!! Jakoś tak dobrze mi się spało- posłałam jej przepraszający uśmiech. Od razu mnie rozszyfrowała.
- Oho!! Do późna podziwiałaś swój nowy nabytek i ci się Austriacy przyśnili- zaczęła się ze mnie śmiać, tak dobrze mnie znała...- Mam nadzieję, że grzecznie się z nimi bawiłaś- puściła mi oczko na co obie wybuchłyśmy śmiechem i popędziłyśmy pod salę z polskiego.
- Hej dziewczyny! I co? Umiecie na powtórzenie z przerobionych epok?- pytanie kolegi od razu sprowadziło nas na ziemię i z przerażeniem spojrzałam na niego. Zrozumiał, że właśnie mnie oświecił i zaczął się śmiać- no to powodzenia!- rzucił i wszedł do sali.
- Kompletnie zapomniałam.. ale będzie masakra..- powiedziałam do Zuzi.
- Może Duler będzie miał dziś dobry humor i nam odpuści? Ty się i tak nie masz co martwić. Zawsze wszystko umiesz- powiedziała aby mnie pocieszyć, lecz to nie pomogło- Lepiej wymyśl co zrobić, żeby na wycieczkę jechać, bo twoi rodzice pewnie się nie zgodzili co?- nie musiałam nic mówić. Zuzia dobrze wiedziała jak to u nas wygląda.
- Spółdzielnia tempo! Zapraszam do klasy- wołał do nas profesor. Westchnęłam i spojrzałam na przyjaciółkę.
- "Luz w dupie"- powiedziałyśmy jednocześnie i weszłyśmy do sali. Usiadłam w pierwszej ławce i myślałam skąd wziąć pieniądze na wycieczkę. Nawet nie zauważyłam, że Duler mnie obserwuje. Zuzia nagle lekko mnie dźgnęła i zwróciłam uwagę na to co się dzieje.
- Ej ciocia! Nie śpij mi tutaj! No proszę Alicja odpowiedź na pytanie numer 4- powiedział pan Duler i spojrzałam na kartkę. " Czym dla ciebie jest romantyzm?". Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam
- Romantyzm... dla mnie jest głównie epoką...no... coś tam sturm und drug....-usilnie wertowałam informacje w mojej głowie- to był okres burzy i naporu...Tworzył  wtedy Fridrich Schlie...- zamyśliłam się "Jak on miął??"-... Fridrich Schiler.
- Tempo, Tempo!- pospieszał mnie profesor.
- em... w Polsce... ważny moim zdaniem był konflikt Słowackiego z Mał...ickiewiczem... Tak. Juliusz Słowacki konkurował z nim i Adam Małysz był jego rywalem w poezji- powiedziałam dumna z siebie nie zauważając, że znów pomyliłam nazwiska, a Zuzia koło mnie krztusi się ze śmiechu.
- Zaraz biegunki dostanę! Tretetete.. Jaki Małysz? Dobranoc śpij dalej. Proszę wpisać Alicji dwa minusy- wydał polecenie profesor, a ja walnęłam głową w stolik na co Zuzia zareagowała dość głośnym wybuchem śmiechu. Duler od razu zareagował i stała się jego kolejną ofiarą. Chwilę później, gdy obie wyszłyśmy z polskiego z dwoma minusami, nie było nam do śmiechu.
- No bez przesady! Wymieniłam dwóch twórców, a on chciał trzech!- buntowała się- To niesprawiedliwe!
- Daj spokój... Po prostu się przejęzyczyłam...Oh... no Boże! Ten mistrz i ten mistrz! Co prawda jeden poeta a drugi były skoczek... No ale miałam prawo się pomylić- Obie byłyśmy oburzone jawną niesprawiedliwością i obmyślałyśmy plan jakim cudem te minusy odrobić. Jeden minus kasuje dwa plusy, co oznaczało, że jesteśmy cztery plusy "w plecy". Nagle zawołała nas nasza wychowawczyni.
- Zuzia, Alicja podejdźcie tu na chwilę.
- Tak proszę pani?- powiedziałyśmy jednocześnie na co obie się zaśmiałyśmy.
- Chodzi o wycieczkę do Zakopanego. Termin wpłat mija jutro, a wy nadal nie powiedziałyście czy jedziecie. Więc?- zachmurzyłam się od razu..
- Ja... Ja nie jadę- powiedziałam, a pani spojrzała na mnie zdziwiona.
- Dlaczego? Przecież tak się cieszyłaś
- Em... Ja po prostu nie chcę jechać. Nie przepadam za wycieczkami szkolnymi- skłamałam, a pani mi się przyjrzała.
- Rozumiem, że to ostateczna decyzja?- kiwnęłam głową- a Zuzia w takim razie też nie jedzie?- moja przyjaciółka posłała pani przepraszający uśmiech i przytaknęła- Och... Dziewczyny co ja z wami mam! Dobrze wasza wola, a teraz lećcie już na religię.
Przez chwilę szłyśmy w ciszy i weszłyśmy do sali. Naszym oczom ukazał się młody szatyn stojący przy biurku i charakterystycznie dla siebie uderzający o monitor komputera paznokciami. Były one dłuższe niż u większości ludzi gdyż grywał on na gitarze, co jeszcze bardziej sprawiało, iż to stukanie było irytujące, a dla mojej przyjaciółki obleśne. Miał na sobie ciemne jeansy i czarną koszulę, no i oczywiście koloratkę. Był to nasz katecheta, który został wyświęcony dwa lata temu. Widząc nas od razu uśmiechnął się złośliwie i nie omieszkał skomentować naszego spóźnienia.
- No proszę! Moje ulubione uczennice! Już myślałem, że się na mnie pogniewałyście. To był by dla mnie tak okropny ból..- mówiąc to chwycił się teatralnie za serce po czym zaczął się śmiać. Przewróciłyśmy oczami. Strasznie go nie cierpiałyśmy. X. Harny to naszym zdaniem jakaś chodząca pomyłka. Usiadłyśmy do ławki i kompletnie go ignorując zaczęłyśmy rozmawiać.
- No dobra. Wiem co poprawi ci humor!- zaczęła moja przyjaciółka i nagle dostała od X. Harnego mazakiem. Wstrzymała oddech i odwdzięczyła mu się tym samym z czego on się śmiał. Ignorując to kontynuowała dalej.- Pokaż mi to cudeńko!! Wiem, że na pewno je wzięłaś!- zaśmiałam się i sięgnęłam do torby. Wyjęłam z niej średniej wielkości album na zdjęcia.
- Proszę....O, jest tutaj- wręczyłam jej go do rąk i pokazałam to co dla mnie było największym skarbem. Na zdjęciu widniała podobizna mego największego idola- Gregora Schlierenzauera. Oprócz pięknego podpisu pana ze zdjęcia, napisane były jeszcze dwa słowa "Dla Alicji". Widząc autograf na mojej twarzy zagościł uśmiech.
- Jest genialny! Nic dziwnego, że tak się cieszysz! I dopisał dedykacje! Jak słodko!- zachwycała się Zuzia, która cały czas ignorował zaczepki ze strony X podobnie zresztą jak ja. On jednak się nie poddawał i nagle sięgnął po mój najukochańszy album  i zabrał go Zuzi z rąk.
- Co my tu mamy?!- śmiał się kiedy nagle moje wszystkie autografy wyleciały z albumu na ziemię. Tego było już za wiele!! Nawet nie wiem kiedy zerwałam się z krzesła i się na niego rzuciłam. Cała klasa wybuchła śmiechem, a ja odepchnęłam go i zaczęłam zbierać moje skarby. On śmiał się w najlepsze i niby przypadkiem nadepnął na kartkę od mojego idola. Wtedy już kompletnie straciłam nad sobą panowanie i zanim Zuzia zdążyła mnie złapać już okładałam go pięściami. Przyjaciółka usilnie mnie odciągała od mojej ofiary, ale ja tak łatwo nie chciałam odpuścić. Zawsze byłam przewrażliwiona na punkcie moich rzeczy, a co dopiero tak dla mnie cennych więc za zbezczeszczenie autografów miałam ochotę go zabić.
- Poddaje się! Jak chcesz to go zabij- stwierdziła Zuzia i przestał mnie od niego odciągać. Szarpiąc się z nim przewaliliśmy się przez ławkę i razem z meblem upadliśmy na ziemię z głośnym trzaskiem. Zuzia od razu podeszła do mnie i pomogła mi wstać. Rozmasowując rękę, na którą upadłam rzuciłam mojej niedoszłej ofierze wściekłe spojrzenie. A on cały czas się śmiał i sam próbował wstać.
- No i z czego się śmiejesz!! Zaraz go chyba zabiję...- mówiłam trzymając się za rękę.
Do sali wszedł nagle wicedyrektor pan Duler i przebiegł po wszystkich spojrzeniem. Zuzia schyliła się pomogła mi pozbierać autografy, a ksiądz któremu w końcu udało się wstać ustawił ławkę na jej miejscu.
- Czy mogę wiedzieć co tu się wydarzyło?- spytał jak najbardziej poważny i teraz wszyscy spoglądali na mnie i na katechetę.
- Em... uczennica miała mały wypadek. Przewróciła się niezdara- powiedział z uśmiechem. Słysząc to nie dowierzałam, że nie powiedział jak było na prawdę, miał nie powtarzalną okazję utrzeć mi nosa.
- Alicjo czy wszystko w porządku? Od rana jesteś jakaś rozkojarzona.. lepiej niech Zuzia zaprowadzi cię do higienistki.- posłusznie wyszłyśmy z sali i skierowałyśmy się do gabinetu pielęgniarki. Po kilku minutach starsza kobieta już bandażowała mi rękę i wyrażała swą opinię, iż powinien to zobaczyć specjalista- " No nie!! Znów gips?!" pomyślałam i obserwowałam jak pani wychodzi by zadzwonić do moich rodziców.
- Czemu mnie nie powstrzymałaś?- powiedziałam z lekkim wyrzutem do przyjaciółki.
- Chciałam, ale się nie dało! Jakby cię coś opętało! Miałaś tyle siły, że stwierdziłam, iż bezpieczniej będzie się odsunąć i podziwiać widoki- powiedziała i obie wybuchłyśmy śmiechem. Kilkanaście minut później już się żegnałyśmy, gdyż odbierała mnie Ania, by zabrać do szpitala.
- To co biegamy wieczorem??- pytała mnie na odchodnym.
- Nie, wiesz dzisiaj jestem umówiona z Pati- z jakiegoś powodu moje przyjaciółki nie ścierpiały się nawzajem i starałam się, aby nie musiały się męczyć w swoim towarzystwie.
- Ok. To papa!- posłałam jej przyjacielski uśmiech i pomaszerowałam za siostrą.
W szpitalu okazało się na szczęście, że ręka nie jest złamana i mogłam wrócić do domu. Wpadłam tylko na chwilę, gdyż musiałam się spieszyć do szkoły muzycznej. Gram na puzonie już od 4 lat i nawet jakoś se radzę, a mój nauczyciel jest ekstra. Kiedy weszłam po nuty i instrument usłyszałam mamę.
- Skarbie! Pozwól do nas na moment!- spojrzałam na zegarek "oby to było coś krótkiego".
- Co się stało?? Bo wiesz mam za chwilę lekcję, a skoro ręka nie jest złamana to chcę iść.
- Usiądź to coś bardzo ważnego- powiedziała mama i wymieniła się z tatą spojrzeniami. To było dziwne, ale ok... usiadłam grzecznie ciekawa co chcą mi powiedzieć.
- Kochanie wiesz, że nasza sytuacja nie jest kolorowa.... mamy dość sporo długów i nie wyrabiamy z tatą- nie podobało mi się to, co takiego mogą chcieć mi powiedzieć. Zaczynałam się martwić....
- No tak wiem, ale co z tego?
- Nie przerywaj mi proszę. Nie wiem jak ci to powiedzieć...- mama spojrzała na tatę, który jedynie wzruszył ramionami- masz.... zobacz- powiedziała i wręczyła mi jakieś papierki... Spojrzałam na nią zdziwiona i zaczęłam się im przyglądać. Mama wręczyła mi kupon Lotto i wyniki. Spojrzałam na rodziców, którzy uśmiechali się od ucha do ucha. Zaczęłam sprawdzać numerek po numerku......
- Matko Boska!! Wygraliście! Trafiliście szóstkę!!!- nie mogłam w to uwierzyć. W rękach trzymałam właśnie rozwiązanie naszych wszystkich problemów! Nie mogłam wytrzymać i rzuciłam się im na szyję, ocierając łzę szczęścia. Cieszyliśmy się razem jeszcze chwilę, aż w końcu poszłam na zajęcia. Pan sam nie pamiętał kiedy ostatni raz byłam tak uśmiechnięta. Ręka co prawda nie pozwoliła mi pograć, ale z przyjemnością spędziliśmy ponad godzinę na zwykłej rozmowie. Mój nauczyciel był nie zwykłym człowiekiem i zawsze cieszył się, kiedy ja opowiadałam mu co u mnie. Wspaniale się z nim spędzało czas. Musiałam jednak iść na pozostałe lekcje, które minęły mi bardzo szybko i z wielkim uśmiechem wracałam do domu.  Tam ku memu zdziwieniu wszyscy siedzieli w pokoju rodziców i rozmawiali bardzo cicho. Kiedy weszłam do mieszkania usłyszałam
- Już wróciła... ty jej to powiedź...- oznajmił tata.
- Hej.. a wy co tak siedzicie jak na pogrzebie? Już się nie cieszycie?- Ania spojrzałam na mnie jakoś tak dziwnie... jej wyraz twarzy był nieprzenikniony.
- Lepiej usiądź rodzice muszą ci coś powiedzieć.- spojrzałam na wszystkich i usiadłam nie zdejmując butów.
- Skarbie... wiesz, że cię kochamy prawda- "oho.. takie pytanie nie wróży nic dobrego"mama nie czekała na odpowiedź i ciągła dalej.- Jesteś dla nas najważniejsza i twoje dobro też. Dlatego chcemy ci to powiedzieć jak najwcześniej, abyś miała czas na pożegnania...Wyprowadzamy się.- mama obserwowała moją reakcję, lecz ja nic nie powiedziałam. Czekałam na coś więcej.- Przeprowadzimy się niedaleko....niedaleko Zakopanego.- kiedy to usłyszałam chciałam coś powiedzieć ale tata mi nie pozwolił.
- Wiemy, że nie jesteś zadowolona, ale tak będzie lepiej dla wszystkich. Zaczniemy nowy rozdział w życiu, a ty będziesz mieszkać w swych upragnionych górach
- NIE! Nie zgadzam się!- protestowałam.
- Nie pytamy cię o zdanie tylko informujemy, że tak będzie i już. Podjęliśmy decyzję...
- Ale... co z moją szkołą muzyczną? Co z moimi przyjaciółmi....- poczułam, że po moich policzkach spływają łzy...- i wy wmawiacie mi, że mnie kochacie?! Okłamujecie mnie!! Macie to gdzieś! To co ja czuję się nie liczy!
- Nie mów do nas takim tonem!- zagrzmiał na mnie tata. Spojrzałam na nich po raz kolejny... nie mogłam w to uwierzyć...jeszcze kilka godzin temu płakałam ze szczęścia, że w końcu będzie dobrze, a teraz dowiaduję się, iż oni chcą zabrać mi wszystko co miałam
- Obiecałaś!! Obiecałaś mi mamo, że będzie dobrze!!! Obiecałaś...- nie mogłam na nich dłużej patrzeć zerwałam się z miejsca i wybiegłam z domu. Biegłam przed siebie. Chciałam uciec jak najdalej... Nawet nie zauważyłam, że zaczęła się śnieżyca... zapomniałam kurtki, a mamy grudzień... Wbiegłam do starego budynku przeznaczonego do rozbiórki stojącego kilka kilometrów od mojego domu.  Swego czasu często tu przebywałam. Usiadłam na ziemi wtulając głowę między kolana i płakałam. Tyle marzeń w moim życiu zniszczyli odbierając mi po kolei wszystko co miałam... teraz kiedy wszystko miało się ułożyć odbierają mi wszystko co mi jeszcze pozostało i chcą mnie pocieszyć mówiąc "spełnisz swoje marzenie o mieszkaniu w górach"....Zaczęło się robić na prawdę zimno i pomału traciłam czucie w palcach. Podniosłam wzrok i zauważyłam leżący na ziemi scyzoryk, który kiedyś tu zostawiłam. "Jak umrę przynajmniej nikt nie będzie żałował..." pomyślałam. Sięgnęłam po niego i bez dłuższego zastanowienia zaczęłam nim przejeżdżać po moim przed ramieniu. Po chwili miałam kilka, dość mocno krwawiących miejsc...Zaczęłam płakać jeszcze bardziej...
- Nikt za mną nie wybiegł!....Nikt... Tak po prostu pozwolili mi wybiec... nawet mnie nie zatrzymali..- powiedziałam przez łzy- Nie daj się Alicja oszukać....Jesteś zwyczajnym tchórzem, który wszystkim przeszkadza...
Wiedziałam co zrobić, aby zwiększyć swoje szanse na upragnioną śmierć. Wystarczyło cięcia poprowadzić wzdłuż, aby uniemożliwić zszycie ran i zatamowanie krwawienia. Przyłożyłam scyzoryk do ręki...
- Wystarczy tylko pociągnąć cięcie- powiedziałam do siebie.
- Nie!!! Odłóż to!!- usłyszałam znany mi głos i spojrzałam na mężczyznę, który teraz stał kilka metrów ode mnie- proszę...


____________________
Jeszcze kilka słów ode mnie... to koniec rozdziału. Mam nadzieję, że nie jest taki zły... Będę wdzięczna za wasze komentarze. Następny rozdział najwcześniej w czwartek. To do następnego!!

piątek, 19 września 2014

ROZDZIAŁ I: Uśmiech Fortuny

 Szłam ciemnym lasem z trudem hamując łzy. Rozejrzałam się po raz kolejny, po czym spojrzałam na ciemny ekran telefonu. “DLACZEGO MUSIAŁEŚ SIĘ ROZŁADOWAĆ WŁAŚNIE TERAZ?!” Zaniosłam się płaczem... Tak strasznie chciałam być na Pucharze Świata. Nawet zebrałam potrzebną sumę, ale mama się nie zgodziła. To było moje marzenie i postanowiłam je spełnić za wszelką cenę. Rano kiedy wszyscy wyszli ja miałam grzecznie odpoczywać w łóżku, ponieważ byłam chora. Ja jednak postanowiłam iść za głosikiem w mojej głowie. Wzięłam spakowany wcześniej plecak i pospieszyłam na pociąg. Jak to się stało, że nie dotarłam na miejsce? To dobre pytanie i sama chciałabym znać na nie odpowiedź.... Telefon się rozładował i nie mam jak zadzwonić po pomoc, zapadł zmrok, a ja się błąkam po lesie... i co mi przyszło z “pogoni za marzeniami?! Przysiadłam na skraju drogi wykończona. Nie mogłam dłużej wmawiać sobie, że jest dobrz.
- I co teraz Alicja?- spytałam przez łzy, lecz nikt mi nie odpowiedział. Pomału zaczynałam tracić przytomność. Jestem taka bezradna. Przymknęłam powieki i oparłam się o drzewo próbując jak najbardziej okryć się. Było mi już wszystko jedno... Zaczął prószyć śnieg i po chwili zaczęło padać mocniej. W uszach dudniła mi cisza, gdy nagle..
- Mówię wam, nie przywidziało mi się! Na poboczu ktoś był! Minęliśmy go!- krzyczał męski głos.
- Zwariowałeś już- powiedział inny lekko rozbawiony-Chyba ci się Red Bull na mózg rzucił- dodał i kilka głosów buchnęło śmiechem.
- Cicho!- powiedział zirytowany chłopak.
Spróbowałam podnieść głowę i wydać z siebie jakiś dźwięk, lecz nie miałam siły.
- Tam!!- krzyknął chłopak, który najwyraźniej usilnie wpatrywał się w ciemność i w końcu znalazł “zgubę”. Śmiechy ucichły. Dopiero po chwili zrobiło się jaśniej. Najwyraźniej ktoś wziął latarkę. Trwało to jakiś czas, ale w końcu jeden z nich zdecydował się do mnie podejść. Przystanął jednak na chwilę, chyba się wahał. W końcu jednak podbiegł do mnie i mną potrząsnął.
- Halo! Słyszysz mnie?- pytał mnie głos. Kiwnęłam lekko głową, a on odetchnął z ulgą.
- Żyje! To nie trup!- oznajmił kolegom po czym narzucił na mnie swoją kurtkę i wziął mnie na ręce.
-Otwórzcie drzwi! Jest strasznie zmarznięta... Cała drży i ma chyba temperaturę...- “To chyba cud” pomyślałam. W jago ramionach czułam się już bezpieczna.
- Ej!! Błagam! Chłopcy szybciej!!!! Tylko mi tu niee.....- ale o co chciał mnie prosić... nie wiem. Było mi ciepło, a reszta była już nie ważna.

Jest mi jakoś.... przyjemnie miękko i nie czuję już tego koszmarnego zimna. Czuję duszący ból w klatce piersiowej, ale za to gardło już nie boli. Czuję jednak lekką suchość w ustach.
Otworzyłam oczy. Leżałam w jakimś ładnym, schludnym pokoju. Przez zasłonięte okno wkradały się promyki słońca. Podniosłam się lekko i poczułam ból w prawej ręce. Moje oczy od razu powędrowały w tym kierunku. Mimowolnie syknęłam- byłam podłączona do kroplówki.
Rozejrzałam się po pokoju. Jasny, przestrzenny z dużym łóżkiem, w którym teraz leżałam. Nie daleko stał mały, elegancki, wykonany z ciemnego drewna stolik, a obok niego fotele z ciemnej skóry. Na stoliku leżał laptop firmy “Apple”, a na fotelach były rozłożone moje rzeczy. W pokoju była także mała lodówka, a pod oknem leżała czyjaś torba....STOP! Rozłożone moje rzeczy?!
Od razu przyjrzałam się sobie. Leżałam w samej bieliźnie i moich ulubionych, czarno-czerwonych, wysokich skarpetkach. W tej chwili do pokoju ktoś wszedł, a ja od razu podciągnęłam na siebie kołdrę zapominając o kroplówce i znów syknęłam z bólu.
- O! Obudziłaś się. Strasznie się cieszę, ale nam stracha narobiłaś... Dawno się tak nie baliśmy. Już myśleliśmy, że trupa znalazłem i trzeba będzie na policję dzwonić..- Chłopak z uśmiechem podszedł do swojej torby i zaczął w niej grzebać. Wyjął z niej jasną koszulkę i dopiero teraz zauważył, że się na niego gapię.- Jak chcesz to śpij dalej. Ja wpadłem tylko na moment przebrać koszulkę. Nie przeszkadzaj sobie- posłał mi przyjacielski uśmiech i zaczął się przy mnie przebierać.
- Boże!!!- krzyknęłam nie dowierzając w to co widzę.- Co ty tutaj robisz???...Co ja tutaj robię?
- O... no tak... szok po urazowy. Spokojnie.... oddychaj... Pamiętasz jak się nazywasz?- chłopak podchodził do mnie jak do przestraszonego zwierzątka, kroczek po kroczku.
- Oczywiście, że pamiętam...- przetarłam oczy i zamrugałam kilka razy. Poderwałam się nagle z łóżka i go dotknęłam.- Prawdziwy... czyli to nie są halucynację- wymamrotałam sama do siebie – Ty jesteś Gregor Schlierenzauer!!
- Ta.... a to jest łóżko.. stolik... fotele.. może ja lepiej pójdę po twoją mamę..- powiedział i zaczął się wycofywać do ucieczki.
- Moją mamę?
- No tak... Rano dzwoniła, że już jest w Austrii, więc powinna dojechać do nas.
- W Austrii?... A co ja robię w Austrii?- miałam lekki nie ogar. Chłopak przyglądał mi się i wtedy mnie oświeciło, że stoję przed nim w bieliźnie! Spojrzałam na siebie... ale miałam na sobie niebieską bluzę, czarną koszulę i moje ulubione jeansy... “Coś tu nie pasuje”... Spojrzałam na chłopaka, koło którego teraz stała moja mama...
- Alicja! Wstawaj! Dosyć tego spania!
Otworzyłam oczy i ujrzałam mój pokój...
- Wstawaj, bo się spóźnisz. Nie trzeba było do nocy czytać.
Westchnęłam cicho i wygramoliłam się z łóżka, a nie było to łatwe. Musiałam pierw zrzucić śpiącą na mnie Daisy- mojego psa. “To by wyjaśniało ten ból” pomyślałam.
- Witajcie chłopaki!- powiedziałam z uśmiechem do plakatów i zdjęć skoczków wiszących na mojej ścianie...

____________________________________________________
Jest pierwszy rozdział!! :D Mam nadzieję, że nie jest najgorszy? Będę wdzięczna za jakiekolwiek komentarze i wskazówki. To mój pierwszy blog więc nie bardzo się na tym znam :)
Z góry przepraszam za błędy interpunkcyjne i ortograficzne, zawsze były moją piętą Achillesa.
Następny rozdział powinien pojawić się za tydzień, w piątek lub sobotę. Pozdrawiam!! 

Wprowadzenie- postacie

Alicja Gawęda 17 lat
Od wielu lat jest wielką fanką skoków narciarskich. Jej wielkim marzeniem jest możliwość zobaczenia zawodów na żywo i spotkanie idoli. Mówi bardzo dobrze po angielsku, lecz inne języki sprawiają jej problem.
Wysoka brunetka o zielonych oczach. Zazwyczaj nosi kontakty, a wieczorami okulary o ciemnych czerwonych oprawkach.
Ania Gawęda 21 lata
Jest starszą siostra Alicji. Nie podziela do końca jej pasji, ale pomimo to dogadują się świetnie. Ukończyła studium weterynaryjne i pracuje by móc iść na upragnione studia.
 Niezbyt wysoka brunetka o niebieskich oczach. Grzywkę i końcówki włosów ma zafarbowane na czerwono. Włosy spina czerwoną wstążką z napisem "AKI" po japońsku.

Henryk i Jola Gawęda (54 i 49 lat)- rodzice dziewczyn.

Zuzia Nagórna 17 lat
Wspaniała przyjaciółka Alicji. Znają się z lat przedszkolnych. Razem chodziły do jednej placówki. Spotkały się w gimnazjum i od tej pory są nie rozłączne. 
Wysoka ciemna blondynka o trudnym do określenia koloru oczu i krótkich włosach. Na rękach nosi kilka bransoletek.

Patrycja Kubiak 17 lat
Jest "siostrą" Alicji. Znają się z podstawówki i pomimo wyboru innych szkół nadal spędzają ze sobą każdą wolną chwilę. Średniego wzrostu brunetka z blond pasemkami o piwnych oczach. Nosi okulary o szarych oprawkach.

Zawodnicy z Polski i innych krajów.